• Wytrawne

    Pasta i basta! Carbonara pod lupą

    Pierwsze skojarzenie z hasłem „kuchnia włoska”? Moje: gelato, pizza i pasta! No może jeszcze tiramisu. Kiedy zastanawiam się, co najczęściej gotuję, stwierdzam, że sos bolognese, lasagne i pizzę odmienianą przez wszystkie przypadki. A carbonara, równie symboliczna i obecna w menu niemal każdej restauracji? Winna. Nigdy wcześniej nie próbowałam przygotować jej w domu. Kusi, bo jest bardzo szybka, wydaje się niezwykle prosta i nie trzeba do niej wielu składników. Idealna na niedzielny obiad w domu. Jeśli coś pójdzie nie tak, będę bogatsza o nowe doświadczenie. Poeksperymentuję w kuchni z rodziną. Sophie Dahl często w wywiadach przywołuje swoją babcie, która mawiała: „Pamiętaj, Sophie, w kuchni należy się dobrze bawić.” Pożyczam motto i wchodzę w to!:)

    Zanim podrzucę przepis słów kilka o istocie spaghetti alla carbonara. To prosty włoski makaron z sosem. Danie składające się z pasty, jajek, pancetty lub guanciale oraz parmezanu i pecorino. Żaden Włoch nie poda jej ze śmietaną – to barbarzyństwo i zbrodnia, która według nich nie powinna mieć miejsca, zwłaszcza w dobrych restauracjach. W mojej carbonarze śmietany też nie ma. Jest to wersja nieco trudniejsza, gdyż śmietana dodana do jajek ułatwia nam bezpieczne przygotowanie sosu i zabezpiecza jajka przed ścięciem na jajecznicę. Moja jedyna uwaga jest następująca: pomijając śmietanę, bez trudu da się przygotować aksamitny jajeczny sos. Nie dodajemy też czosnku czy cebuli. Smak dania doskonale podkreśla ser i wędzony boczek (chyba, że mamy szczęście, trafiając akurat na tydzień włoski w którymś markecie, i zdobędziemy pancettę). Moja wersja obejmuje jeszcze natkę pietruszki i świeżo zmielony czarny pieprz. W skrócie potrzebujemy do tego dania: makaron, jajka, ser i boczek. To aż niewiarygodne, że z połączenia tych kilku składników powstaje takie pyszne danie! Jeśli nigdy nie próbowaliście, koniecznie spróbujcie!

    Ze składników przygotujemy 4 porcje dania. To ważna informacja, zważywszy na to, że carbonary nie należy przechowywać w lodówce, odgrzewać i mrozić. Zróbmy porcję w sam raz dla nas😊.

    Spaghetti alla carbonara

    Składniki:

    – 250 g makaronu spaghetti

    – 4 żółtka

    – 200 g wędzonego boczku (nie musi być bardzo chudy)

    – 6 łyżek startego parmezanu (lub parmezanu i pecorino w proporcji pół na pół) *można kupić już starty

    – świeżo zmielony pieprz

    – natka pietruszki

    – 1 płaska łyżeczka soli do gotowania makaronu

    – opcjonalnie 2 łyżki oliwy (jeśli boczek jest bardzo chudy)

    Przygotowanie:

    Natkę pietruszki myjemy i drobno siekamy.

    Boczek kroimy w cienkie paseczki i przesmażamy na suchej patelni. Jeśli boczek jest bardzo chudy, dolewamy oliwy.

    W tym czasie w garnku zagotowujemy wodę z łyżeczką soli na makaron. W misce ubijamy rózgą żółtka i dodajemy do nich starty parmezan. Całość doprawiamy pieprzem i mieszamy.

    Makaron gotujemy al dente.  Już ugotowany przekładamy na patelnię z boczkiem. W tym momencie wyłączamy gaz pod patelnią. Dokładnie mieszamy spaghetti z boczkiem i wytopionym z niego tłuszczem. Uwaga: Jeśli tłuszczu na patelni jest zbyt dużo, przed dodaniem makaronu, odlewamy jego nadmiar.

    Ciepły, ale nie gorący makaron przekładamy do miski z żółtkami i serem. Energicznie mieszamy, aż do połączenia się składników.

    Całość przekładamy na talerze, posypując startą natką pietruszki. Ewentualnie możemy doprawić do smaku solą i pieprzem.

    To danie, to najszybszy i najprostszy sposób, żeby w niedzielne południe znaleźć się w centrum Rzymu!

    Buon Appetito!

  • Zdrowo

    Owsianka z kurkumą i borówkami

    Owsianka. Na zdrowie. Na śniadanie. Na dobry dzień!

    W naszym języku jest naprawdę dużo powiedzonek i złotych myśli ze śniadaniem w roli głównej, prawda? „Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia”. „Nie wychodzi się z domu z pustym brzuchem” – mawiała moja babcia. „Śniadanie jedz jak król, obiad jak książę, a kolację jak żebrak” lub inna wersja: „Śniadanie zjedz sam, obiadem podziel się z przyjacielem, a kolację daj wrogowi”.

    Bardzo długo jadałam śniadanie w pośpiechu, prawie na stojąco, parząc się kawą, która nie zdążyła jeszcze wystygnąć. Czasu i kreatywności w wymyślaniu porannego posiłku starczało mi na szybką kanapkę albo „corn flakesy” zalane mlekiem i zjedzone naprędce przed wyjściem z domu. Monotonia w tym porannym rytuale sprawiła, że śniadanie sprowadzało się do funkcji niwelowania głodu i ssania w żołądku niż dostarczania jakichkolwiek doznań smakowych, o wartościach odżywczych nie mówiąc.

    Od pewnego czasu mój sposób jedzenia śniadania, jak i repertuar na stole bardzo się zmienił. Znalazłam sporo zamienników powszechnej kanapki, choć ona również pozostała w moim menu.

    Od dwóch lat jednym z moich ulubionych śniadań jest owsianka z kurkumą i świeżymi owocami. Łatwa i szybka w przygotowaniu. Bardzo sycąca, smaczna i odżywcza. Lubię ją zarówno ja, jak i mój mąż i syn, choć zazwyczaj robię tylko jedną porcję dla mnie (nasz poranny grafik bardzo się różni).

    Mleko użyte w przepisie można dowolnie modyfikować. Ja używam zazwyczaj mleka migdałowego (po zmianie przepisów i nazewnictwa: napoju migdałowego) zamiennie z mlekiem bez laktozy. Warto wspomnieć, że mleko pozbawione właśnie tego konkretnego cukru jest słodsze niż zwykłe, dlatego owsianka też będzie miała słodszy smak. Do gotowania płatków użyć można dowolnego napoju roślinnego lub mleka.

    Słodyczy dodają tutaj dojrzałe słodkie owoce i mleko bez laktozy. Moi domownicy dosładzają potrawę miodem, ja z tego rezygnuję. Kwestia indywidualnych preferencji.

    Owoce możemy dobierać według upodobań smakowych, choć borówki pasują tu idealnie. Poza tym dostępne są u nas przez cały rok. Można użyć malin, a nawet banana czy brzoskwiń.

    Owsianka z kurkumą i borówkami

    Składniki:

    – 200 g mleka (migdałowego, zwykłego czy bez laktozy)

    – 60 g płatków owsianych górskich (nie błyskawicznych)

    – pół łyżeczki kurkumy w proszku

    – pół łyżeczki masła klarowanego (lub zwykłego)

    – 50 – 60 g borówek

    – opcjonalnie łyżeczka lub dwie miodu

    Przygotowanie:

    Odważamy odpowiednią ilość mleka. W rondelku rozpuszczamy masło. Dodajemy kurkumę oraz płatki owsiane i prażymy ok. 2 minuty. Całość zalewamy mlekiem. Jeśli lubimy owsiankę na słodko, dodajemy miód. Gotujemy na bardzo małym ogniu aż płatki wchłoną mleko i staną się kleiste. Kiedy całość jest jeszcze dość luźna, wyłączamy palnik i zostawiamy na pół minuty. Owsiankę wykładamy na talerz i dekorujemy owocami.

    Pięknego dnia!

  • Słodkości

    Kremowe ciasto z murzynkami i rozważania o języku w tle

    Gdy jestem w marketach budowlanych, lubię odwiedzać działy z farbami. Nie dla samych kolorów i doznań wizualnych, ale dla fantazyjnego nazewnictwa przypisanemu każdemu odcieniu farby. Trzeba przyznać, że są to nazwy z polotem i, w moim przypadku, działają na wyobraźnię. No bo czy londyńska mgła, lodowce Skandynawii czy chłód marmuru nie przywołują prostych skojarzeń? Ostatnio wpadły mi w oko, a może ucho: zapach książek, lekcja muzyki, dźwięk poezji i śmiech dziecka – dla ścisłości są to odcienie beżu.

    Mistrzem znajdowania niespotykanych nazw i ciekawych określeń oraz anegdot językowych jest dla mnie Michał Rusinek. Zawsze zabawnie i w punkt. Tak jak w przypadku farb miło jest czytać, słuchać i wizualizować, tak, w przypadku niektórych ciast i wypieków jest wręcz odwrotnie. Stajemy wtedy przed dylematem czy wypowiadać ich nazwy na głos, czy wymówić się przed gośćmi słabą pamięcią i niemożnością przypomnienia sobie nazwy owego przysmaku.

    W swoim życiu słyszałam już wiele nazw pozostawiających wiele do życzenia lub wręcz niesmacznych. Z dzieciństwa i licznych spotkań imieninowych u cioć pamiętam popularne cycki teściowej (ciasto z okrągłymi biszkoptami nasączonymi alkoholem z rodzynkami i płynną polewą czekoladową. Obiły mi się też o uszy nazwy typu: topielec, paznokieć,  pijana zakonnica, czy usta Romana.

    Ostatnio zupełnie przez przypadek wyświetliło mi się zdjęcie ciasta, które wielokrotnie przygotowywałam, a które niezmiennie zachwycało moich dużych i małych gości. Opatrzone było wymowną i mało elegancką nazwą … dupa pawiana (!). Zawsze mówiłam na nie ciasto z murzynkami albo ciasto z niespodzianką, nie wiedząc o obiegowej nazwie odpowiednika. Nie wiem czy znając tę drugą nazwę pokusiłabym się o spróbowanie. Nie potrzeba tu opinii prof. Bralczyka czy Miodka. Każdy z nas musi ocenić sam czy określenia tego typu zaburzają chociażby jego poczucie estetyki i kultury języka, którym jest wierny w prywatnym życiu.

    Dla mnie to pyszne, piękne i puszyste ciasto zawsze będzie nazywało się po prostu ciastem z murzynkami lub niespodzianką.

    Nie skłamię pisząc, że jest boskie! Jeśli lubicie ciasta o lekkiej i puszystej konsystencji (nie, niestety nie niskokaloryczne – wszystkiego mieć nie można), koniecznie spróbujcie go zrobić. Jest idealne do niedzielnej kawy, ale też na świąteczny stół.

    Z powodzeniem zastąpi tradycyjny tort na przyjęciu urodzinowym. Dlaczego nie?

    Podrzucam przepis poniżej i już zazdroszczę Wam tej słodkiej uczty😊.

    Ciasto z murzynkami

    Kroków jest kilka:

    1) biszkopt

    2) kremowa masa

    3) murzynki – ciepłe lody

    4) pianka brzoskwiniowa

    Składniki:

    Biszkopt:

    – 5 jajek (rozmiar L)

    – 1 szklanka cukru

    – pół szklanki mąki pszennej

    – pół szklanki mąki ziemniaczanej

    – półtora łyżeczki proszku do pieczenia

    Kremowa masa:

    – 2 szklanki mleka 2% lub 3,2%

    – pół szklanki cukru

    – 1 opakowanie cukru waniliowego

    – 2 żółtka

    – 2 łyżki mąki pszennej

    – 2 łyżki mąki ziemniaczanej

    – 250 g miękkiego masła lub masła roślinnego w puszce

    Warstwa murzynkowo – piankowa:

    – 1 opakowanie murzynków typu …. (około 12 sztuk)

    – 2 galaretki brzoskwiniowe

    – 2 szklanki wody

    – śmietanka kremówka 30% lub 36%

    – 1 łyżka cukru pudru

    Jeśli kolejne etapy i składniki sprawiają wrażenie, że ciasto jest trudne do zrobienia to jest to tylko WRAŻENIE. Niewątpliwie jest czasochłonne gdyż robimy je etapami: biszkopt musi wystygnąć, ugotowana masa również, a galaretka musi najpierw wystygnąć, a na końcu stężeć, ale…jeśli mamy dzień w domu to spokojnie pomiędzy tymi chwilami w kuchni, wciśniemy sprzątanie, przegląd prasy, krótki spacer czy lekcje z dzieckiem😊. Warto!

    Przygotowanie:

    Jajka na biszkopt powinny być w temperaturze pokojowej.

    Do misy przesiewamy mąkę pszenną, ziemniaczaną i proszek do pieczenia.

    W misie miksera ubijamy na sztywną pianę białka z cukrem. Następnie stopniowo dodajemy żółtka. Dodajemy zmieszane wcześniej mąki. Miksujemy całość na krótko na niższych obrotach. Masę wylewamy na standardowych rozmiarów blachę i pieczemy w 175°C przez około 20-30 minut w zależności od piekarnika, zgodnie z zasadą „do suchego patyczka”.

    Studzimy.

    Przechodzimy do przygotowania masy. Do rondelka wlewamy 1 szklankę mleka i gotujemy z 1 szklanką cukru, co jakiś czas mieszając. W pozostałym mleku rozprowadzamy dokładnie mąkę, ziemniaczankę oraz żółtka. Ja robię to często za pomocą tzw. rózgi.

    Gdy mleko w garnku jest już bardzo ciepłe i wlewamy stopniowo masę z mąkami i żółtkami, energicznie mieszając, aby nie powstały grudki. Zestawiamy z ognia gdy masa ma konsystencję budyniu (uwaga: niezbyt gęstego budyniu). Studzimy.

    Gdy masa jest zimna miksujemy ją z masłem lub masłem roślinnym. Gotowe. Wykładamy ją i równomiernie rozprowadzamy na zimnym biszkopcie. Następnie kroimy murzynki na pół wzdłuż dłuższego boku lub „na wysokość” i układamy obok siebie na masie.

    Ostatni etap to rozpuszczenie galaretek brzoskwiniowych w 2 szklankach gorącej wody i odstawienie jej do wystygnięcia. Uważajmy, żeby nie stężała – tego nie chcemy jeszcze na tym etapie.

    Ubijamy śmietankę kremówkę z cukrem pudrem, a gdy jest już sztywna, powoli dodajemy zimną galaretkę, cały czas ubijając na małych obrotach miksera.

    Wylewamy masę na biszkopt z masą i murzynkami i wstawiamy na noc do lodówki.

    Teraz należy tylko przespać całą noc, nie myśląc o tym jaka pyszność czeka na nas w lodówce 😊.

    Wszystkiego słodkiego!

  • Słodkości

    Czekoladowo – bananowe z posypką

    Na wstępie piszę, że kolorowa posypka została dodana na indywidualną prośbę pewnego pięciolatka, który uwielbia kolory i wszelkie chrupiące przysmaki, i nie jest absolutnie konieczna do tego wypieku. 😊

    Jeśli lubicie wilgotne czekoladowe przysmaki, ten deser jest dla Was.

    Jeśli lubicie różne konsystencje i połączenia, ten deser jest dla Was.

    Jeśli nie macie czasu i potrzebujecie domowego, ekspresowego i w dodatku nieskomplikowanego w przygotowaniu wypieku, ten przepis jest dla Was.

    Jeśli macie dzieci – dobrze trafiliście. 😊

    Chociaż prawdopodobnie nie powinnam tego pisać, babeczki smakują świetnie zarówno z kremem jak i bez niego. Jeśli więc nie macie czasu na dekorowanie ich i niespecjalnie zależy Wam na efekcie smakowym (choć jest zaskakująco pyszny) i wizualnym, możecie pominąć ten krok.

    Polecam spróbować w weekend!

    Babeczki czekoladowo – bananowe

    Składniki:

    – 2 szklanki mąki pszennej

    – ¾ szklanki cukru

    – 2 duże jajka lub 3 małe

    – ½ szklanki oleju

    -1 szklanka mleka (w temperaturze pokojowej)

    – 1 tabliczka gorzkiej czekolady

    – 2 dojrzałe banany (średniej wielkości)

    – 3 duże łyżki kakao

    -1 łyżeczka cynamonu

    – 2 łyżeczki proszku do pieczenia

    – szczypta soli

    Na krem:

    – 2 serki kremowe kanapkowe (np. łaciaty, twój smak, philadelphia)

    – 250 ml śmietanki kremówki 30% lub 36%

    – 1 łyżka cukru pudru (jeśli ktoś woli mniej słodkie, może pominąć ten składnik)

    – 1 tabliczka czekolady mlecznej

    Przygotowanie:

    Proponuję rozpocząć od nastawienia i nagrzania piekarnika – ciasto na babeczki robi się naprawdę szybko. Nastawiamy piecyk na 175°C.

    Wszystkie użyte do ciasta składniki powinny być w temperaturze pokojowej (zwłaszcza jajka i mleko).

    Mąkę z kakao przesiewamy przez sito do miski. Czekoladę kroimy na kawałki. Banany myjemy, obieramy ze skórki i rozgniatamy widelcem.

    W misce mieszamy ze sobą wszystkie suche składniki, tj. mąkę, kakao, proszek do pieczenia, cynamon i sól. Mieszamy.

    W osobnym (dość dużym) naczyniu ubijamy jajka, stopniowo dodając do nich cukier. Następnie naprzemiennie dodajemy łyżka po łyżce suche składniki i dolewamy porcjami mleko i olej. Kiedy masa jest gładka, dodajemy rozgniecione wcześniej banany i czekoladę. Dokładnie mieszamy, aż do połączenia wszystkich składników.

    Blachę do muffinek wykładamy papilotkami (możemy też zamiast blachy użyć silikonowych foremek na babeczki – byle nie zbyt małych). Każdą papilotkę napełniamy ciastem mniej więcej do ¾ jej wysokości. Pieczemy około 20 min. Studzimy na kratce.

    Niektórzy tutaj mogą zakończyć przygotowanie i delektować się wersją czekoladowo – bananową bez kremu. 😊

    Jeśli chcemy dodać jeszcze więcej smaku i różnorodności, po wystudzeniu przechodzimy do kolejnego etapu.

    Pokrojoną czekoladę mleczną rozpuszczamy w kąpieli wodnej, od czasu do czasu mieszając. Studzimy. W misce ubijamy na sztywno schłodzoną śmietankę kremówkę z cukrem pudrem lub bez. 😊 W osobnym naczyniu łączymy serki kanapkowe z rozpuszczoną czekoladą za pomocą miksera. Ostatni etap to wmieszanie ubitej śmietanki do masy z serków i czekolady. Robię to bardzo delikatnie za pomocą łyżki. Przekładamy do rękawa cukierniczego i dekorujemy wystudzone babeczki za pomocą końcówki w kształcie gwiazdki.

    Wszystkiego słodkiego!

  • Zdrowo

    Graj w zielone

    Słońce, które pokazało nam się w weekend na kilka chwil, rozbudziło moją tęsknotę za wiosną i zielenią. W trakcie sezonu wszechobecnych przeziębień i infekcji, ze zmienną pogodą za oknem, wszystkim nam przydałaby się magiczna ampułka z dodatkową dawką energii. Nie mam takiej, choć bardzo bym chciała. Mam za to mały zeszyt pełen witamin i zieleni! Zapisuję w nim receptury na owocowo-warzywne soki i koktajle. Właśnie go odkurzyłam i mam dla Was coś nie tylko zdrowego i witaminowego, ale też pysznego!

    Jarmuż, główny składnik smoothie, o którym mowa jest wyjątkowy! Przy swojej niskiej kaloryczności zawiera cały szereg składników odżywczych, jak witaminy A, K, C, B6.

     Ze względu na swoją wysoką zawartość witaminy C – jarmuż pokrywa aż 160% dziennego zapotrzebowania organizmu na nią – zapobiega, a także pomaga walczyć nam z przeziębieniem.

    Nasz sławny kuzyn kapusty działa detoksykacyjnie, dezaktywuje wolne rodniki, przeciwdziała starzeniu się komórek, obniża poziom cholesterolu w organizmie, wspiera skórę i oczy, a także działa przeciwnowotworowo.

    Sam sok wyciśnięty z jarmużu ma specyficzny zapach i smak. Nie polecam go w czystej postaci.

    Poniższy przepis ma tę zaletę, że jarmuż idealnie odnajduje się i smakuje w towarzystwie owoców, nie tracąc żadnego ze swych składników odżywczych. Co więcej smakuje dzieciom – testowane na moim pięcioipółlatku. 😊

    Do tego przepisu oprócz jarmużu i owoców niezbędna jest wyciskarka wolnoobrotowa.

    Z podanych składników uzyskamy ok. 3-4 szklanki smoothie, w zależności od soczystości owoców.

    Zielony sok z jarmużu i owoców

    Składniki:

    – 150 g świeżego jarmużu (w formie liści zapakowanych w folię; dostępny w wielu marketach)

    – 3 duże soczyste jabłka (słodka odmiana)

    – 2 dojrzałe kiwi (jeśli są małe, możemy użyć 3)

    – 1,5 dużego banana lub 2 małe (dojrzałe owoce; mogą mieć brązowe plamki na skórce)

    Przygotowanie:

    Dokładnie myjemy wszystkie owoce. Sprawdzamy czy musimy umyć jarmuż (często jest on umyty przed zapakowaniem do folii). Banany i kiwi obieramy ze skórki. Jabłka powinny zostać ze skórką (ma mnóstwo cudownych składników). Wszystkie owoce kroimy. Wkładamy je na przemian z jarmużem do wyciskarki i wyciskamy sok.

    Przelewamy smoothie do szklanek. Możemy udekorować wierzch borówkami i zjeść je przez wypiciem zawartości. Pijemy od razu po przygotowaniu.

    Na zdrowie! 😊

  • Słodkości

    Powiew Ameryki, czyli historia o czekoladzie i brownie z walentynkami w tle

    Psychologowie nie mają wątpliwości: walentynki, okrzyczane niegdyś świętem komercyjnym i kiczowatym należy celebrować!

    Dlaczego? Otóż samo planowanie i przygotowywanie romantycznych niespodzianek i aktywności  wprowadza nas w pozytywny nastrój. A wieczór spędzony na niespiesznym celebrowaniu drobnych rzeczy wyzwala w organizmie hormony szczęścia. Poza tym walentynki odrywają nas od codziennego biegu i rutyny, zmuszając do wygospodarowania chwili dla bliskiej osoby, a tym samym siebie.

    Warto wybrać przytulny lokal z naprawdę dobrym jedzeniem, kupić nieoczywiste kwiaty albo zostawić kilka miłych liścików na lodówce, w portfelu czy lunchboxie ukochanej osoby. Jeśli chcecie zrobić coś pysznego samemu, jeszcze lepiej!

    Jakiś czas temu zapowiedziałam, że na stronie pojawi się coś bardzo czekoladowego. Nie bez powodu, w nawiązaniu do walentynek, w reklamach pojawiają się misternie ozdobione pudełka pralin, trufli i czekoladek. Kto nie widział komedii romantycznej z motywem truskawek w czekoladzie albo samej czekolady ręka do góry. Dlaczego akurat ona? Już dawno temu czekolada uznana została za silny afrodyzjak. Podobno idealny dla osób, chcących rozbudzić pożądanie w partnerze. Zawiera bowiem fenyloetyloaminę (w skrócie PEA), hormon odpowiadający za podniecenie i pożądanie. Jego oddziaływanie na organizm porównuje się do oddziaływania amfetaminy. Do zadań tego hormonu zalicza się pobudzanie wydzielania endorfin, czyli hormonów szczęścia oraz wzmacnianie wydzielania dopaminy. Z kolei duet teobrominy i kofeiny (obie występują w czekoladzie), poprzez uwalnianie serotoniny, działa pobudzająco na nasz organizm. Serotonina wpływa na ogólną poprawę samopoczucia, wzrost pożądania, lepszy apetyt i sen. Zapobiega zachowaniom agresywnym czy depresyjnym. Krótko mówiąc, przy czekoladzie rozluźniamy się, a nasze zmysły wyostrzają się na bodźce. Jak jej nie kochać?!

    Jest jedno ALE. Takie działanie ma tylko czekolada z wysoką zawartością miazgi kakaowej, czyli gorzka i deserowa. W czekoladzie mlecznej miazga kakaowa zazwyczaj stanowi około 30%. Reszta rekompensowana jest przez cukier i mleko w proszku.

    Tyle o magii czekolady😊. Przejdźmy do mojego deseru dla zakochanych.

    Polecam Wam coś równie amerykańskiego jak same Walentynki, czyli brownie! Z chrupiącą łamliwą skórką i mokrym wnętrzem. Totalnie niewyrośnięte i bardzo intensywne. Sycące i dość ciężkie. Takie właśnie powinno być idealne brownie! Symbol kuchni amerykańskiej, którego nazwa pochodzi oczywiście od jego ciemnego koloru.

    Z nieprzyzwoitą ilością czekolady i masła w środku, brownie zdecydowanie nie jest dietetyczne! Pomimo tego muszę przyznać, że to najpyszniejszy zakalec jaki w życiu jadłam.

    Legenda głosi, że powstało przez przypadek, gdy pewna gospodyni szykując się, na przyjęcie gości, zapomniała dodać do ciasta proszku do pieczenia. W takiej formie też zasmakowało gościom…

    Jako miasto ojczyste tego deseru podaje się Chicago, gdzie w Hotelu Hilton (niegdyś Palmer House Hotel) powstał oficjalny przepis na brownie. Do dziś jest tu serwowany według stuletniej receptury w wersji z orzechami włoskimi i polewą morelową.

    Ciasto przygotowuje się błyskawicznie. Naprawdę. Jest smaczne na zimno i na ciepło. Z lodami waniliowymi, konfiturą z czarnej porzeczki, a nawet kwaśną śmietaną!

    Dosyć historii, pora na przepis. Słodkich Walentynek!

    Klasyczne amerykańskie brownie

    Składniki:

    – 250 g gorzkiej czekolady

    -250 g masła

    – 250 g białego cukru

    – 4 jajka rozmiar „L”

    – 65 g mąki pszennej

    – 20 g kakao

    – 1 łyżeczka cukru waniliowego

    Przygotowanie:

    Naprawdę ekspresowe.

    Masło kroimy w kostkę, czekoladę łamiemy na kawałki. Mąkę przesiewamy wraz z kakao do miski. Dobrze, jeśli jajka są w temperaturze pokojowej. Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni C. Masło i czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej, od czasu do czasu mieszając, aż do połączenia składników (ja używam do tego celu metalowej miski). Odstawiamy do wystudzenia.

    W tym czasie ubijamy jajka z cukrem i cukrem waniliowym na puszystą białą masę. Podczas ubijania, cukier dosypujemy małymi porcjami. Gdy masa czekoladowa przestygnie, dodajemy ją stopniowo do jajek i mieszamy. Następnie dodajemy przesianą mąkę z kakao i bardzo dokładnie mieszamy. Masę wylewamy na kwadratową blaszkę wyłożoną pergaminem. Moja blaszka miała wymiary: 28 cm x 23,5 cm. Możemy użyć zamiennie tortownicy. Ważne, żeby jej średnica nie była za duża. Pamiętajmy, że ciasto nie wyrośnie. Gdy wylejemy je na zbyt dużą blaszkę, po upieczeniu nadal pozostanie płaskie jak naleśnik, a nie to jest naszym celem. Pieczemy około 25 minut.

    Po wyjęciu z piekarnika brownie będzie miało popękany, chrupiący wierzch i bardzo miękki, luźny środek. To dobry znak. Możemy nawet przeprowadzić „test na trzęsienie”. Gdy będziemy poruszać blaszką na boki, środek ciasta będzie się delikatnie trząsł. Oczywiście, gdy brownie wystygnie, zgęstnieje.

    Moja ulubiona wersja to ta z lodami waniliowymi albo kwaśną śmietaną i konfiturą z czarnej porzeczki. Lubię przełamywać smaki.

    Każdy może skomponować własną wersję: z owocami, orzechami, sosem czekoladowym lub waniliowym.

Śledź nas
Instagram