• Jesień

    Sezonownik

    Od kilku dobrych lat gotuję w zgodzie z porami roku i na moich talerzach znajduje się to, co akurat przynosi nam matka natura. W maju i czerwcu są szparagi, w czerwcu i lipcu soczyste i słodkie krajowe truskawki, a jesienią dynia, jabłka i śliwki. Rzadko zdarza mi się złamać tę zasadę i kupić pierwsze pojawiające się w marketach zagraniczne truskawki, bo ich smak nie dorównuje polskim kuzynkom.

    Mam blisko targowisko ze świetnym straganem, zaopatrzonym w piękne owoce i warzywa. Jego dodatkowym atutem jest, sprzedająca tam, pani Agnieszka, która czasem podszepnie: „Nieeee … jutro będą ładniejsze.” albo „łykowata ta fasolka, nie polecam”, „te jabłka są obite, to mogę dać za darmo”. Naprawdę zdarzają się takie stoiska, więc warto szukać. Nie oznacza to, że nie korzystam z marketowych „ryneczków”, które czasami naprawdę robią wrażenie i mają świetne warzywa eko. Zwłaszcza, gdy mam w danym dniu tyleeee spraw i nie zdążę na targ z listą zakupów. A trzeba Wam wiedzieć, że warzywa i owoce to u nas w domu towar deficytowy. Wszyscy uwielbiamy i czasem z żalem oddajemy sobie ostatnie jabłko albo rzodkiewkę😊.

    Wracając do tej sezonowości i pór roku … nie zawsze tak u mnie było. W domu rodzinnym owszem, a potem kiedy przyszły studia i pierwsza praca, zbyt wiele się działo, żeby zastanawiać się co tam teraz na grządkach rośnie ….i czy w ogóle u nas w Polsce czy za granicą!

    Wszyscy moi bliscy znają słynną już anegdotę, kiedy to nabyłam książkę mojej ukochanej, w tamtym czasie, kucharki i prowadzącej program telewizyjny Rachel Khoo z francuskimi przepisami w nowej odsłonie. Strasznie zainspirował mnie przepis na sałatkę z soczewicy, buraków i sera feta. Problem polegał na tym, że w przepisie występowała tajemniczo brzmiąca soczewica puy. Można było ją wprawdzie zastąpić soczewica zieloną, ale podeszłam do tematu bardzo ambitnie. Soczewica owa podobno ma lekko pieprzny smak i, co najważniejsze, zachowuje swój kształt po ugotowaniu. Pochodzi z Orwenii gdzie jest bardzo dobrze znana… No właśnie. W Orwenii. Nie muszę pisać, że obeszłam okoliczne sklepy, stragany na targowiskach, markety, dyskonty i wróciłam do domu bez niej. Mogłam robić zdjęcia ekspedientom, których o nią pytałam. Mieli doprawdy interesujące miny 😊. Sałatkę zrobiłam kilka dni później z najzwyklejszą zieloną soczewicą.

    No dobra, pośmialiśmy się ze mnie, więc do rzeczy. Jest sezon na dynię – jest kolejne danie z dynią. Moje ulubione, choć przez lata wydawało mi się że dyni nie lubię. Pikantna zupa krem. Uwielbiam ją! Jest gęsta i aksamitna, a dzięki curry, imbirowi i odrobinie pieprzu kajeńskiego bardzo rozgrzewająca. Ja cayenne pomijam, mam wrażliwe gardło.

    Po puszystych placuszkach z dyni czas na bohaterkę w nowej odsłonie. Z pazurem. Smaczności😊

    Pikantna zupa krem z dyni

    Składniki:

    – 1 litr bulionu (drobiowego lub warzywnego)

    – 800 g surowej dyni (zwyczajnej, choć możemy użyć też hokkaido)

    – 2 duże ziemniaki

    – 2 duże marchewki

    – ¼ selera

    – 1 średnia cebula

    – 2-3 ząbki czosnku

    – 1 cm korzenia imbiru lub imbir w proszku

    – 1 łyżeczka curry

    – 4 łyżki oliwy z oliwek

    – sól

    – pieprz

    – opcjonalnie szczypta mielonego chili pieprz cayenne

    – 1 łyżeczka cukru

    Dodatkowo:

    – pestki dyni

    – gesty jogurt grecki lub śmietana

    Przygotowanie:

    Dynię kroimy na mniejsze kawałki, obieramy skórkę, wydrążamy środek i kroimy w średnią kostkę. Do zadania krojenia dyni polecam zaangażować panów😊. Jeśli dynia jest duża, wystarczy nam jej połowa.

    Cebulę kroimy w kostkę, czosnek w plasterki. Marchewkę, selera oraz ziemniaki obieramy i również kroimy.  Na oliwie z oliwek podsmażamy cebulkę. Kiedy zmięknie dorzucamy czosnek, marchewkę, selera, ziemniaki i przede wszystkim dynię.

    Jeśli robię zupę z połowy porcji, czyli 400 g dyni, do podsmażania na oliwie używam średniej wielkości patelni. Jeśli natomiast, tak jak w tym przypadku, z całej porcji dyni, korzystam z garnka.

    Z podanych proporcji wychodzi duży garnek zupy!

    Bulion rozgrzewamy w osobnym dużym garnku (muszą w nim zmieścić się podsmażane warzywa). Jeśli nie mamy ugotowanego bulionu, możemy skorzystać z bulionu z kostki.

    Po kilku minutach do warzyw dorzucam przyprawy starty korzeń imbiru lub imbir w proszku i curry.

    Całość podsmażamy 10 minut, po czym dodajemy do bulionu.

    Gotujemy około 30 minut, aż warzywa będą miękkie. Po tym czasie wszystko blendujemy na gładki krem. Na końcu próbujemy i doprawiamy solą, pieprzem lub opcjonalnie przyprawą chili pieprz cayenne. Podajemy z prażonymi pestkami dyni i pieczywem. Możemy udekorować jogurtem lub śmietaną.

     

    Im dynia bardziej pomarańczowa, tym więcej zawiera witamin. A ma ich sporo: błonnik, beta-karoten, kwas foliowy, potas czy witamina C. Warto zwrócić też uwagę na skórkę – jeśli jest chropowata, warzywo może być w środku włókniste. Wybierajmy te gładkie egzemplarze.

    Jeśli po przygotowaniu zupy zostanie nam nadmiar dyni, możemy ją pokroić w kostkę, zblanszować i zamrozić. Będziemy mieli pod ręką porcję na placuszki z dyni lub połowę porcji zupy.

  • Słodkości

    Jesienny niezbędnik i pankejki z dyni

    Jesień ma spore grono wielbicieli. Nie mniejsze niż lato. Nawet ci ciepłolubni, jak ja, często ulegają urokowi jesieni. Mgliste poranki, babie lato, szeleszczące pod butami liście, dojrzewające w sadzie jabłka zachwycają! A jakie piękne popołudniowe pejzaże maluje złociste o tej porze roku słońce!

    U schyłku lata w sieci coraz częściej pojawiają się jesienne grafiki. Jedne piękniejsze od drugich. Niektóre aż proszą z ekranu, żeby je wydrukować i oprawić. Właściwie czemu nie wczuć się w klimat? Od kilku lat też dostosowuje wygląd swojego domu do pory roku. Subtelnie. Coś wnoszę, coś wynoszę. W okresie jesienno-zimowym na kanapie rozkładają się miękkie koce i nowe poszewki na poduszki, w pokoju pojawia się mała świetlna girlanda, a na stoliku świece.  Kuchnia się nie zmienia, ale w szklanych słojach i puszkach pojawiają się aromatyczne, rozgrzewające mieszanki herbat. Na koniec zostawiam nierozłączny jesienny duet: wygodny fotel i dobrą książkę! Tak, tak… latem zamiast fotela był hamak w ogrodzie😊.

    I tak przeszliśmy do jesiennego must have! Te z internetu obejmują: plecione mięsiste i ciepłe swetry, wełniane skarpety, koc, parasol, kalosze, stertę książek i kubek z parującą zawartością. Herbata, kakao czy grzane wino? Nie wiem…ale jeśli to wszystko już masz to brakuje tylko DYNI!

    Przyznam, że przez wiele lat nie miałam pomysłu co, oprócz udekorowania domu albo lampionu, mogłabym z nią zrobić…A jest tyle dyniowych pyszności! Od zupy, poprzez kopytka, na słynnym amerykańskim pumpkin pie kończąc. Swoją drogą kusi mnie i chyba niebawem spróbuje tego przysmaku.

    Ale dziś nie o nich. Dzisiaj gwiazdą jest moje ostatnie odkrycie i główny bohater drugich śniadań i podwieczorków: dyniowe pankejki. Gryczane, bez cukru i na mleku migdałowym. To dobra wiadomość dla osób z nietolerancjami laktozy, białek mleka czy glutenu.

    Są bardzo puszyste i delikatne. Za sprawą dyni mają piękny kolor. Robi się je błyskawicznie. Świetnie smakują z jogurtem kokosowym i konfiturą czy słodkim korzennym sosem wiśniowy. Mają jedną wadę – za szybko znikają z talerza!

    Ważne zanim pobiegniemy do kuchni! Do przepisu potrzebne jest puree z dyni, czyli po prostu dynia pokrojona w kostkę i ugotowana do miękkości, a następnie zblendowana lub wyduszona widelcem. W każdym markecie w sezonie jesiennym są też gotowe puree z dyni w słoiczkach. Warto!

    Pancakes z tego przepisu nie są słodkie, można użyć słodkich dodatków lub dodać cukier do ciasta.

    Moje dyniowe pancakes z mąki gryczanej bez cukru

    Składniki

    – 200 ml mleka roślinnego migdałowego

    – 2 średnie jajka (oddzielamy białko od żółtek)

    – 100 g mąki gryczanej

    – 1 łyżeczka proszku do pieczenia

    – 100 g albo 2 spore łyżki puree z dyni

    – 1 płaska łyżeczka mielonego cynamonu

    – szczypta soli

    – odrobina oleju lub oliwy do smażenia

    Dodatki:

    – wegański jogurt kokosowy

    – konfitura lub sos owocowy

    Z przepisu wychodzi około 16 pankejków.

    Przygotowanie:

    Jajka rozbijamy do dwóch oddzielnych misek. Białka ubijamy osobno z odrobiną soli na sztywną pianę. Odstawiamy. Żółtka delikatnie roztrzepujemy widelcem. Dodajemy mleko oraz suche składniki: mąkę, proszek do pieczenia oraz cynamon – najlepiej wcześniej wymieszane razem. Łączymy wszystko w całość, a następnie dodajmy puree z dyni.

    Na samym końcu szpatułką delikatnie łączymy masę z ubitą pianą.

    Smażymy na dobrze rozgrzanej patelni z odrobiną oleju lub oliwy. Wtedy placki nie wchłoną tyle tłuszczu. Na jednego pankejka daję około półtora dużej łyżki ciasta. Wyłożone na patelnię ciasto będzie bardzo puszyste, napowietrzone i delikatne – w masie zauważymy pęcherzyki powietrza – dlatego ważne jest, aby obracać je na drugą stronę bardzo delikatnie.

    Smażymy aż będą przyrumienione – około półtora minuty po jednej stronie.

    Możemy jeść z dowolnie skomponowanymi dodatkami. Polecam!

    Wiedzieliście, że dynia po kaszubsku to bania?

  • Natura

    Lady in red

    Schyłek lata przyniósł nam piękne czerwienie i pomarańcze dookoła nas. Skwery, parki i ogrody pełne są jarzębiny! Idąc na popołudniowy spacer, całkiem niezamierzenie, można wrócić do domu z naręczem gałązek do dekoracji albo kilkoma pięknymi ujęciami w smartfonie.

    Finowie wierzą, że jarzębina przepowiada pogodę. Im więcej owoców, tym mniej deszczowa ma być jesień. W Polsce z kolei wierzymy, że przynosi ona szczęście zakochanym.

    Jarzębina zawsze kojarzyła mi się z nawlekaniem koralików na igłę i nitkę i wytwarzaniem niewiarygodnych ilości naturalnej biżuterii. Od korali i naszyjników po jarzębinowe bransoletki i kolczyki. Choć nietrwałe i szybko zasychające, to bardzo urocze. Ten coroczny rytuał z dzieciństwa wspominam do dziś. Co więcej, w tym roku w duecie ze mną korale robił już mój przedszkolak.

    Nigdy nie zastanawiałam się czy jarzębinę można jeść! A okazuje się, że tak. Idąc o krok dalej, owoce jarzębiny, czyli naszego jarzębu pospolitego mają nieoceniony wpływ na nasze zdrowie, Wspomagają trawienie, uzupełniają niedobory witamin, regulują ciśnienie krwi i pielęgnują naszą cerę. Owoce jarzębiny zawierają mnóstwo witaminy C oraz beta-karotenu. Mają w sobie cały arsenał witamin, magnez, cynk, miedź, flawonoidy, garbniki, i wiele innych. Uwaga: jarzębinę możemy jeść dopiero po obróbce. Na surowo może doprowadzić do zatrucia. Suszymy ją lub gotujemy, w zależności od zastosowania i przepisu.

    Podobno najlepiej zbierać ją po pierwszych przymrozkach – wtedy owoce tracą swoją gorycz. Niektórzy stosują z powodzeniem metodę: zbieram kiedy mogę, a mrożę w domowym zamrażalniku.

    Powszechne są soki, kompoty, konfitury i dżemy. Najsławniejszy jest chyba jednak jarzębiak. Do trunku dobrze jest wykorzystać, oprócz suszonej jarzębiny, suszone śliwki i rodzynki. Tradycyjny wytwarzany jest ze spirytusu, ale można też użyć 40 procentowej wódki. Owoce najpierw gotujemy, potem zalewamy alkoholem. Reszta według sztuki przygotowywania nalewek.

    Dżem z jarzębiny smakuje wybornie do mięs. Moją uwagę zwrócił przepis, który delikatnie przełamuje smak samej jarzębiny. Dodajemy do niego jabłka i gruszki. Do tego cukier, woda oraz odrobina cynamonu i goździków. Może warto odejść od schematu i oprócz korali, pokazać jarzębinę w nowej odsłonie?

  • Słodkości

    Wrześniowe gofry na pożegnanie lata

    Na przekór coraz bardziej pomarańczowym dyniom i czerwieniącym się na drzewach jarzębinom. Pomimo pierwszego szkolnego dzwonka, który już wybrzmiał. W towarzystwie gruszek, śliwek i pysznych polskich jabłek w koszu. Na styku lata i jesieni… przyszły mi do głowy gofry!

    Komu gofry kojarzą się z wakacjami nad polskim morzem? Z budką na deptaku? Z bitą śmietaną, polewą i milionem dodatków do wyboru? Mnie na pewno. Mój smak dzieciństwa to gofry z bitą śmietaną, cukrem pudrem i borówką amerykańską jedzone rokrocznie latem nad polskim morzem. Pamiętam dokładnie ich smak w tej odsłonie!

    Co prawda mamy już wrzesień, ale za to jaki piękny! To właśnie słońce zaglądające codziennie wścibsko w moje okna i widok ostatnich malin, borówek i jeżyn na straganie skłonił mnie do skorzystania z mojego starego przepisu na gofry. Gofry nie byle jakie, bo puszyste i chrupiące prawie jak nad morzem. „Prawie”, bo wyidealizowanym wspomnieniom trudno dorównać😊. Obiecałam pewnemu małemu przedszkolakowi taką właśnie słodką popołudniową niespodziankę.

    Chrupiące, słodkie i z cukrem pudrem… po prostu gofry!

    Składniki:

    – 2 średnie jajka (jeśli jajka są małe można pokusić się o 3 sztuki)

    – 2 łyżki cukru pudru (przesianego na sitku)

    – ok. 1,5 szklanki mleka 2% (z powodzeniem można zastąpić je mlekiem bez laktozy)

    – ok. 1,5 szklanki mąki pszennej (np. tortowej)

    – 2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia

    – szczypta soli

    – 5 łyżek oleju

    Z przydatnych, a nawet niezbędnych przyborów należy tutaj zaznaczyć gofrownicę😊. Na rynku są tańsze i droższe. Z przeróżnymi kształtami wkładek do gofrów od klasycznych kwadratów do serduszek. Mają też różną moc. W zależności od tego jaką gofrownicę posiadamy, musimy dopasować długość wypieku ciasta.

    Przyda się też pędzelek do smarowania gofrownicy olejem i nabierka do nalewania ciasta.

     

    Przygotowanie:

    Oddzielamy białko od żółtek. Białka wbijam do metalowej lub szklanej miski i ubijam na sztywną pianę. Pod koniec ubijania dodajemy cukier puder. Jeśli ma grudki, przesiewam go przez sitko.

    Mąkę przesiewam razem z proszkiem do pieczenia, w ten sposób delikatnie ją napowietrzając. W osobnej misce mikserem ubijam żółtka z mlekiem, przesianą mąką i proszkiem do pieczenia oraz szczyptą soli. Do żółtek stopniowo, na przemian dodaję mąkę i mleko. W ten sposób mogę ocenić kiedy ciasto jest wystarczająco gęste. A właśnie dość gęste powinno być. Na koniec wlewam do ciasta 5 łyżek oleju.

    Tutaj dobra wiadomość dla wszystkich, który chcą zrobić ciasto wcześniej, a zaserwować je później. Ciasto na gofry, zanim jeszcze dodamy pianę z ubitych białek, możemy przechowywać spokojnie kilka godzin w lodówce. Po wystawieniu z lodówki ostrożnie dodajemy do ciasta pianę, i nalewamy odpowiednią ilość ciasta na rozgrzaną i posmarowaną odrobiną oleju gofrownicę. Uwaga: ciasto, gdy jest nalane w nadmiarze lubi wyciekać poza urządzenie. Dobrze jest nalać mniej, po czym dopełnić ciastem brzegi nagrzanych foremek. Smażymy aż gofry będą złote, rumiane i chrupiące. W zależności od mocy urządzenia, jedne będą piekły się szybciej, drugie wolniej. Nie mogą być gumiaste i miękkie, tylko sztywne i dobrze wypieczone (nawet lekko zbrązowione). Najlepiej studzić na kratce, wtedy nie zmiękną!

     

     

    Zaletą gofrów jest to, że możemy ułożyć na nich prawie wszystko, ale smaczne są nawet bez jakichkolwiek dodatków. Ja lubię mieszankę borówek, malin, truskawek, bananów i…cukier puder oczywiście. Możemy ubić do nich bitą śmietanę, rozpuścić czekoladę jako polewę, posmarować masą krówkową, dżemem,  udekorować posypką – wszystko w zależności od preferencji i wyobraźni!

    W takim deserze mogą pomóc dzieci i zjeść coś co prawie same robiły. U mnie najważniejszym punktem pracy z moim synem jest ubijanie piany, w trakcie którego testujemy czy jest wystarczająco ubita, umieszczając miskę z pianą do góry dnem kolejno nad naszymi głowami. Nie zdradzę czy kiedyś komuś spadła i udekorowała fryzurę😊.

    Pogoda może już nie na koc, ale na pewno na letniego kolorowego gofra!

     

     

     

     

     

     

     

     

  • Słodkości

    Maślana z kruszonką i niespieszna mała czarna

    Radosny rodzinny rytuał – tak ktoś ostatnio pięknie ujął wspólne codzienne przygotowywanie posiłków. Pomyślałam wtedy: jakie to moje! Jaka to radość, kiedy czujesz zapach świeżo upieczonych domowych bułeczek czy rogalików, a potem widzisz jak znikają w okamgnieniu i pozostają po nich tylko okruszki na talerzu … a często też poza nim😊. Jaka to satysfakcja, kiedy pieczesz tort lub kremowe słodkie ciacho ze zdecydowanie za dużą ilością kalorii i cukru , i większość gości, pomimo tego, że „nie powinienem tyle”, prosi o dokładkę.

    Stół i kuchnia scala rodzinę. Wspólnie siedzimy, zajadamy, rozmawiamy albo po prostu jesteśmy ze sobą bez zbędnych słów. A jeszcze fajniej, gdy razem przygotowujemy, sprzątamy i krzątamy się, przy okazji rozmawiając. Taka mała magia codziennych prostych rzeczy. U mnie działa.

    Niektórzy psychologowie twierdzą, że w takie wspólne gotowanie czy zmywanie warto zaangażować dorastających chłopców, którzy są bardziej skryci niż dziewczynki, i mimowolnie przy wycieraniu półmiska czasem napomkną coś o swoich sprawach.

    Kiedy myślę o wspólnym niespiesznym weekendowym poranku czuję zapach świeżo zaparzonej dobrej kawy i… słodkiej chałki! Jeszcze lekko ciepłej, z kruszonką i maślanym wnętrzem. Choć wersja może być dowolna: z makiem, sezamem, kruszonką lub bez dodatków.

    Kiedyś chałki były w każdej piekarni i sklepie spożywczym. Często jadłam je w dzieciństwie, potem na długo o nich zapomniałam, po to by odkryć ją na nowo całkiem niedawno. I zakochać się ponownie! Domownicy podzielają mój entuzjazm😊.

    Z masłem, konfiturą czy miodem? Komu chałkę?

     

    Moja słodka chałka z kruszonką

    – 300 g mąki pszennej tortowej

    – 60 g masła

    – 75 ml mleka 2% lub 3,2%

    – 2 jajka (1 całe jajko plus żółtko do ciasta oraz białko do posmarowania wierzchu)

    – 30 g cukru (w tym 1 łyżeczka, ok. 8 g na rozczyn)

    – 1,5 łyżeczki cukru waniliowego

    – 20-25 g świeżych drożdży

    – szczypta soli

    Kruszonka

    – 20 g mąki

    – 10 g cukru

    – 15 g masła

    Przygotowanie

    Przygotowujemy kruszonkę. W miseczce łączymy ze sobą mąkę, masło i cukier i rozcieramy palcami aż powstaną grudki. Schładzamy w lodówce.

    Wszystkie składniki powinny być w temperaturze pokojowej. Przygotowujemy rozczyn z drożdży. Lekko podgrzewamy mleko -do temperatury około 25-30 stopni Celsjusza. Drożdże kruszymy i rozcieramy z 1 łyżeczką cukru na gładką masę. Następnie łączymy z połową letniego mleka i dodajemy 1 łyżkę przesianej mąki. Zostawiamy do wyrośnięcia na 30 minut w ciepłym miejscu.

    Następnie przechodzimy do zarabiania ciasta. Rozpuszczamy masło. Mąkę koniecznie przesiewamy, dodajemy cukier, rozkłócone jajko z żółtkiem, ogrzane mleko oraz rozczyn i wyrabiamy ciasto. Pod koniec wyrabiania dolewamy stopniowo roztopione, przestudzone masło. Ciasto należy wyrabiać dość długo i energicznie. Im dłużej tym lepiej. Można korzystać z robotów wyposażonych w hak lub innych maszyn z funkcją wyrabiania ciasta. Ja robiłam to ręcznie. Dobrze wyrobione ciasto jest gładkie, lśniące i odstaje od naczynia. Następnie nakrywamy naczynie z ciastem ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce na około 30 minut. Powinno podwoić swoją objętość. Jeśli wydaje mi się, że w kuchni jest dość chłodno, ustawiam piekarnik na temp. 25-30 i wewnątrz umieszczam miskę z ciastem drożdżowym.

    W tym czasie wykładamy blachę papierem do pieczenia.

    Ciasto dzielimy na 3 części i formujemy z nich wałeczki. Każdy powinien być długości około 20 cm. Zaplatamy w warkocz. Przekładamy delikatnie na blachę wyłożoną papierem do pieczenia i zostawiamy na 15-20 minut do wyrośnięcia. Po tym czasie smarujemy wierzch rozmąconym białkiem i posypujemy przygotowaną wcześniej kruszonką. Możemy lekko dociskać kruszonkę do boków ciasta.

    Pieczemy w temperaturze 180 stopni Celsjusza przez około 20-25 minut, do momentu aż chałka będzie złotobrązowa. Studzimy. Jemy z czym lubimy😊.

    Na moich zdjęciach chałka z masłem, domowym dżemem wiśniowym i konfiturą morelową. Smakuje obłędnie.

    Kilka dopowiedzeń poza przepisem. Chałki mogą składać się z trzech, czterech lub sześciu splotów. Zawdzięczamy je kulturze żydowskiej, dzięki której chałka dotarła też do Europy, w tym Polski. Dla Żydów jest pieczywem rytualnym, przygotowywanym raczej na słono niż słodko. W każdym miejscu na świecie chałka wypiekana jest w inny sposób i z innymi dodatkami. W Polsce natomiast w zależności od regionu chałkę nazywamy plecionką lub kukiełką.

  • Słodkości

    Cherry pie

    Z tym ciastem było tak. Siedziałam na ławce w piątkowe popołudnie i patrzyłam na drzewo wiśniowe rosnące w ogrodzie. Strasznie szkoda było mi reszty wiśni, które jeszcze wisiały pozostawione na drzewie. Kompoty były. Dżemy też. Udało się nawet kogoś obdarować…ale mnie nie dawały spokoju. Może by pierogi z wiśniami! Albo naleśniki z wiśniowym nadzieniem? Ale już po obiedzie. A z tymi pierogami tyle lepienia…Nie dziś. Może rolada bezowa z wiśniami? Też jakoś bez entuzjazmu. Coś szybkiego i pachnącego gorącymi wiśniami. Wzięłam rondelek i poszłam pod drzewko. W trakcie zrywania nagle mnie olśniło. Cherry pie! Takie z amerykańskiego filmu! Zawsze chciałam je zrobić. Szybka analiza składników w moich szafkach i lodówce (wszystko na szczęście miałam) i do dzieła. Uwielbiam cynamon i kardamon, więc i w tym cieście znalazła się ich odrobina. Tworzą, moim zdaniem, fajny duet z wiśniami. Oto jest moje szybkie spontaniczne ciasto z wiśniami – cherry pie z cynamonem i kardamonem😊.

     

     

    Kruche ciasto:

    – 300 g mąki pszennej

    – 200 g zimnego masła

    – 100 g cukru pudru

    – 2 żółtka

    Wykonanie:

    Wszystkie składniki na ciasto powinny być schłodzone, choć najważniejsze jest tutaj masło. Powinno być ono zimne i pokrojone na mniejsze kawałki. Na stolnicy łączymy ze sobą składniki, a następnie siekamy z masłem i wyrabiamy szybko na jednolitą masę. Formujemy kulę, zawijamy w folię spożywczą i wkładamy do lodówki na 30-60 minut. Do wyrobienia kruchego ciasta świetnie sprawdza się też malakser. Ważne jest to, żeby nie wyrabiać ciasta zbyt długo. Jeśli tak będzie istnieje duża szansa, że ciasto wyjdzie twarde po upieczeniu.

    Po wyjęciu z lodówki ciasto dzielimy na dwie części w proporcji ¾ do ¼ ciasta. Większą ilością ciasta wylepiamy spód i brzegi formy do tarty. Delikatnie nakłuwamy widelcem i podpiekamy w piekarniku. Mniej więcej 5-8 minut w temp 190 stopni.

     

    Wiśniowe nadzienie:

    – 3 szklanki wydrylowanych wiśni

    – 1 szklanka soku z wydrylowanych wiśni plus 1/4 szklanki wody

    – 160 g cukru

    – 45 g mąki ziemniaczanej

    –  pół łyżeczki cynamonu

    – 1/5 łyżeczki kardamonu

     

    Wykonanie:

    Do rondelka wlewamy sok, wodę oraz cukier. Całość lekko podgrzewamy, dodajemy mąkę ziemniaczaną i energicznie mieszamy. Ja osobiście podczas dodawania przesiewam ziemniaczankę przez sitko, żeby uniknąć grudek. Całość powinna mocno zgęstnieć. Kiedy zawartość rondelka uzyska konsystencję gęstego kiślu, zdejmujemy z ognia i dodajemy wiśnie oraz przyprawy.

    Ilość cukru użyta do nadzienia uzależniona jest od osobistych preferencji oraz tego jak słodkie są wiśnie. Ciasto jest bardzo wiśniowe i lekko kwaskowe.

    Tak powstałą masę wykładamy na podpieczony spód od tarty. Wierzch dekorujemy pozostałą częścią ciasta. Możemy zrobić kratkę lub powycinać dowolne kształty i ułożyć na nadzieniu. Ja postawiłam na serduszka. Całość wkładamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na około 30 minut do zrumienienia ciasta. Podajemy wystudzone. Możemy posypać cukrem pudrem.

Śledź nas
Instagram