• Słodkości,  Wielkanoc

    Którędy do wiosny?

    Mycie okien, sianie rzeżuchy, sadzenie hiacyntów i czyszczenie rowerów. Późniejsze zachody słońca, częstsze spacery, więcej światła i energii – z tym właśnie kojarzy mi się wiosna. W tym roku wydaje się, że przyszła nieco później. Wojna w Ukrainie skutecznie ją zatrzymała… a może odwróciła moją uwagę od jej pierwszych znaków.

    Dziś czuję już wiosnę w stu procentach. Pierwsze mycie okien za mną, rzeżuchę zjadłam do kanapek, a hiacynty na parapecie powoli przekwitają. Na liście rzeczy do zrobienia zostało przejrzenie garderoby i wymiana zimowych ubrań na te bardziej wiosenne. Najważniejsze zadania czekają na mnie jednak w kuchni. Do Wielkanocy nie zostało wiele czasu. Warto zaplanować świąteczne menu i zastanowić się, czy w tym roku stawiamy na stole nowości i testujemy polecone przepisy czy jesteśmy wierni tradycji.

    Ja właśnie skończyłam przedświąteczne pieczenie baby drożdżowej. Nie muszę pisać o niej zbyt wiele, bo to klasyka. Jestem zdania, że zawsze warto eksperymentować, ale w świątecznym menu powinno znaleźć się miejsce dla kilku klasyków. Tak więc, na pierwszy ogień idzie drożdżowa babka ze skórką pomarańczy, płatkami migdałowymi i rodzynkami w rumie. Jest puszysta, przepyszna i ma duże szanse na zdobycie tytułu królowej wielkanocnego stołu! Jest jeden warunek – drożdżowe ciasto najlepsze jest świeże.

    Babka drożdżowa z nutą pomarańczy i rodzynkami w rumie

    Składniki:

    – 500 – 600 g mąki pszennej

    – 6 żółtek (ze średniej wielkości jajek)

    – 100 g cukru

    – 50 g świeżych drożdży

    – 330 – 350 ml mleka

    – 100 g masła

    – 2 łyżki oliwy z oliwek

    – pół opakowaniu cukru wanilinowego lub 2 łyżeczki domowego cukru z wanilią

    – 50 g rodzynek

    – 2 łyżki płatków migdałowych

    – 1 łyżka startej skórki pomarańczowej

    – odrobina rumu do zalania rodzynek

    Lukier:

    – 1 szklanka cukru pudru

    – 2 łyżki soku z cytryny

    Przygotowanie:

    Dzień wcześniej zalewamy rodzynki rumem. Polecam jako naczynia użyć zakręcanego słoika.

    Wyciągnijmy dużo wcześniej drożdże z lodówki. Powinny być w temperaturze pokojowej.

    Mleko podgrzewamy w rondelku do temp. około 37°C. Masło roztapiamy, a następnie studzimy. Około 500 g mąki przesiewamy do dużej misy.

    Teraz możemy przejść do przygotowania zaczynu. Ważne jest to, że wszelkie składniki, które do niego użyjemy, bierzemy z puli składników wymienionych na liście składników.

    Do naczynia rozkruszamy drożdże, następnie dodajemy 1 łyżkę cukru, 2 łyżki mleka i 1 łyżkę mąki. Odstawiamy w ciepłe miejsce do podwojenia objętości.

    Odsączamy na sitku rodzynki z rumu. Przygotowujemy płatki migdałowe. Możemy je też posiekać.

    Żółtka rozcieramy z cukrem w dużej misie lub makutrze, a następnie dodajemy przesianą mąkę, zaczyn, mleko, przestudzone masło i cukier waniliowy. Wyrabiamy ręcznie lub za pomocą robota z hakiem. Ciasto drożdżowe lubi być wyrabiane długo i energicznie. Ja zazwyczaj wyrabiam je ręcznie i dość długo. W razie potrzeby dosypujemy dodatkową mąkę (stąd w składnikach podałam 600 g). Pamiętajmy, że ciasto nie może być zbyt twarde, a miękkie i elastyczne. Gdy wyrobimy ciasto dodajemy 2 łyżki oliwy, rodzynki odsączone z rumu, płatki migdałowe i skórkę otartą z pomarańczy, ponownie wyrabiamy.

    Całość nakrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia i podwojenia objętość.

    Okrągłą formę do babki natłuszczamy masłem. Jeśli jest średniej wielkości potrzebna będzie dodatkowa foremka (nawet krótka keksówka) – ciasta wychodzi sporo, a przygotowaną formę możemy napełnić tylko do połowy wysokości.

    Gdy ciasto w misie podwoi swoją objętość przekładamy je do przygotowanych wcześniej foremek lub jednej dużej foremki. Nakładamy tylko do połowy ich wysokości. Odstawiamy do ponownego wyrośnięcia.

    W tym czasie rozgrzewamy piekarnik do 150°C z włączoną funkcją termoobiegu.

    Babki pieczemy około 30- 40 minut w zależności od wielkości.

    Studzimy na kratce.

    Przesiany cukier puder mieszamy dokładnie z sokiem z cytryny na gładką gęstą masę. Lukrujemy i dekorujemy według upodobań. Do dekoracji możemy użyć kandyzowanej skórki pomarańczowej, bakalii lub kolorowej cukrowej posypki.

    Gdy już będziemy posiadaczami puszystej i imponującej baby drożdżowej, zauważymy, że zostały nam białka… Polecam świąteczny tandem: babkę i bezę. Do tego drugiego przepisu zużyjemy pozostałe składniki, a domownicy na pewno będą nam wdzięczni😊

    Radosnego świątecznego testowania.

    *inspiracją przepisu była baba drożdżowa z pozycji „Pyszne na słodko” A. Starmach

  • Słodkości

    Kremowe ciasto z murzynkami i rozważania o języku w tle

    Gdy jestem w marketach budowlanych, lubię odwiedzać działy z farbami. Nie dla samych kolorów i doznań wizualnych, ale dla fantazyjnego nazewnictwa przypisanemu każdemu odcieniu farby. Trzeba przyznać, że są to nazwy z polotem i, w moim przypadku, działają na wyobraźnię. No bo czy londyńska mgła, lodowce Skandynawii czy chłód marmuru nie przywołują prostych skojarzeń? Ostatnio wpadły mi w oko, a może ucho: zapach książek, lekcja muzyki, dźwięk poezji i śmiech dziecka – dla ścisłości są to odcienie beżu.

    Mistrzem znajdowania niespotykanych nazw i ciekawych określeń oraz anegdot językowych jest dla mnie Michał Rusinek. Zawsze zabawnie i w punkt. Tak jak w przypadku farb miło jest czytać, słuchać i wizualizować, tak, w przypadku niektórych ciast i wypieków jest wręcz odwrotnie. Stajemy wtedy przed dylematem czy wypowiadać ich nazwy na głos, czy wymówić się przed gośćmi słabą pamięcią i niemożnością przypomnienia sobie nazwy owego przysmaku.

    W swoim życiu słyszałam już wiele nazw pozostawiających wiele do życzenia lub wręcz niesmacznych. Z dzieciństwa i licznych spotkań imieninowych u cioć pamiętam popularne cycki teściowej (ciasto z okrągłymi biszkoptami nasączonymi alkoholem z rodzynkami i płynną polewą czekoladową. Obiły mi się też o uszy nazwy typu: topielec, paznokieć,  pijana zakonnica, czy usta Romana.

    Ostatnio zupełnie przez przypadek wyświetliło mi się zdjęcie ciasta, które wielokrotnie przygotowywałam, a które niezmiennie zachwycało moich dużych i małych gości. Opatrzone było wymowną i mało elegancką nazwą … dupa pawiana (!). Zawsze mówiłam na nie ciasto z murzynkami albo ciasto z niespodzianką, nie wiedząc o obiegowej nazwie odpowiednika. Nie wiem czy znając tę drugą nazwę pokusiłabym się o spróbowanie. Nie potrzeba tu opinii prof. Bralczyka czy Miodka. Każdy z nas musi ocenić sam czy określenia tego typu zaburzają chociażby jego poczucie estetyki i kultury języka, którym jest wierny w prywatnym życiu.

    Dla mnie to pyszne, piękne i puszyste ciasto zawsze będzie nazywało się po prostu ciastem z murzynkami lub niespodzianką.

    Nie skłamię pisząc, że jest boskie! Jeśli lubicie ciasta o lekkiej i puszystej konsystencji (nie, niestety nie niskokaloryczne – wszystkiego mieć nie można), koniecznie spróbujcie go zrobić. Jest idealne do niedzielnej kawy, ale też na świąteczny stół.

    Z powodzeniem zastąpi tradycyjny tort na przyjęciu urodzinowym. Dlaczego nie?

    Podrzucam przepis poniżej i już zazdroszczę Wam tej słodkiej uczty😊.

    Ciasto z murzynkami

    Kroków jest kilka:

    1) biszkopt

    2) kremowa masa

    3) murzynki – ciepłe lody

    4) pianka brzoskwiniowa

    Składniki:

    Biszkopt:

    – 5 jajek (rozmiar L)

    – 1 szklanka cukru

    – pół szklanki mąki pszennej

    – pół szklanki mąki ziemniaczanej

    – półtora łyżeczki proszku do pieczenia

    Kremowa masa:

    – 2 szklanki mleka 2% lub 3,2%

    – pół szklanki cukru

    – 1 opakowanie cukru waniliowego

    – 2 żółtka

    – 2 łyżki mąki pszennej

    – 2 łyżki mąki ziemniaczanej

    – 250 g miękkiego masła lub masła roślinnego w puszce

    Warstwa murzynkowo – piankowa:

    – 1 opakowanie murzynków typu …. (około 12 sztuk)

    – 2 galaretki brzoskwiniowe

    – 2 szklanki wody

    – śmietanka kremówka 30% lub 36%

    – 1 łyżka cukru pudru

    Jeśli kolejne etapy i składniki sprawiają wrażenie, że ciasto jest trudne do zrobienia to jest to tylko WRAŻENIE. Niewątpliwie jest czasochłonne gdyż robimy je etapami: biszkopt musi wystygnąć, ugotowana masa również, a galaretka musi najpierw wystygnąć, a na końcu stężeć, ale…jeśli mamy dzień w domu to spokojnie pomiędzy tymi chwilami w kuchni, wciśniemy sprzątanie, przegląd prasy, krótki spacer czy lekcje z dzieckiem😊. Warto!

    Przygotowanie:

    Jajka na biszkopt powinny być w temperaturze pokojowej.

    Do misy przesiewamy mąkę pszenną, ziemniaczaną i proszek do pieczenia.

    W misie miksera ubijamy na sztywną pianę białka z cukrem. Następnie stopniowo dodajemy żółtka. Dodajemy zmieszane wcześniej mąki. Miksujemy całość na krótko na niższych obrotach. Masę wylewamy na standardowych rozmiarów blachę i pieczemy w 175°C przez około 20-30 minut w zależności od piekarnika, zgodnie z zasadą „do suchego patyczka”.

    Studzimy.

    Przechodzimy do przygotowania masy. Do rondelka wlewamy 1 szklankę mleka i gotujemy z 1 szklanką cukru, co jakiś czas mieszając. W pozostałym mleku rozprowadzamy dokładnie mąkę, ziemniaczankę oraz żółtka. Ja robię to często za pomocą tzw. rózgi.

    Gdy mleko w garnku jest już bardzo ciepłe i wlewamy stopniowo masę z mąkami i żółtkami, energicznie mieszając, aby nie powstały grudki. Zestawiamy z ognia gdy masa ma konsystencję budyniu (uwaga: niezbyt gęstego budyniu). Studzimy.

    Gdy masa jest zimna miksujemy ją z masłem lub masłem roślinnym. Gotowe. Wykładamy ją i równomiernie rozprowadzamy na zimnym biszkopcie. Następnie kroimy murzynki na pół wzdłuż dłuższego boku lub „na wysokość” i układamy obok siebie na masie.

    Ostatni etap to rozpuszczenie galaretek brzoskwiniowych w 2 szklankach gorącej wody i odstawienie jej do wystygnięcia. Uważajmy, żeby nie stężała – tego nie chcemy jeszcze na tym etapie.

    Ubijamy śmietankę kremówkę z cukrem pudrem, a gdy jest już sztywna, powoli dodajemy zimną galaretkę, cały czas ubijając na małych obrotach miksera.

    Wylewamy masę na biszkopt z masą i murzynkami i wstawiamy na noc do lodówki.

    Teraz należy tylko przespać całą noc, nie myśląc o tym jaka pyszność czeka na nas w lodówce 😊.

    Wszystkiego słodkiego!

  • Słodkości

    Czekoladowo – bananowe z posypką

    Na wstępie piszę, że kolorowa posypka została dodana na indywidualną prośbę pewnego pięciolatka, który uwielbia kolory i wszelkie chrupiące przysmaki, i nie jest absolutnie konieczna do tego wypieku. 😊

    Jeśli lubicie wilgotne czekoladowe przysmaki, ten deser jest dla Was.

    Jeśli lubicie różne konsystencje i połączenia, ten deser jest dla Was.

    Jeśli nie macie czasu i potrzebujecie domowego, ekspresowego i w dodatku nieskomplikowanego w przygotowaniu wypieku, ten przepis jest dla Was.

    Jeśli macie dzieci – dobrze trafiliście. 😊

    Chociaż prawdopodobnie nie powinnam tego pisać, babeczki smakują świetnie zarówno z kremem jak i bez niego. Jeśli więc nie macie czasu na dekorowanie ich i niespecjalnie zależy Wam na efekcie smakowym (choć jest zaskakująco pyszny) i wizualnym, możecie pominąć ten krok.

    Polecam spróbować w weekend!

    Babeczki czekoladowo – bananowe

    Składniki:

    – 2 szklanki mąki pszennej

    – ¾ szklanki cukru

    – 2 duże jajka lub 3 małe

    – ½ szklanki oleju

    -1 szklanka mleka (w temperaturze pokojowej)

    – 1 tabliczka gorzkiej czekolady

    – 2 dojrzałe banany (średniej wielkości)

    – 3 duże łyżki kakao

    -1 łyżeczka cynamonu

    – 2 łyżeczki proszku do pieczenia

    – szczypta soli

    Na krem:

    – 2 serki kremowe kanapkowe (np. łaciaty, twój smak, philadelphia)

    – 250 ml śmietanki kremówki 30% lub 36%

    – 1 łyżka cukru pudru (jeśli ktoś woli mniej słodkie, może pominąć ten składnik)

    – 1 tabliczka czekolady mlecznej

    Przygotowanie:

    Proponuję rozpocząć od nastawienia i nagrzania piekarnika – ciasto na babeczki robi się naprawdę szybko. Nastawiamy piecyk na 175°C.

    Wszystkie użyte do ciasta składniki powinny być w temperaturze pokojowej (zwłaszcza jajka i mleko).

    Mąkę z kakao przesiewamy przez sito do miski. Czekoladę kroimy na kawałki. Banany myjemy, obieramy ze skórki i rozgniatamy widelcem.

    W misce mieszamy ze sobą wszystkie suche składniki, tj. mąkę, kakao, proszek do pieczenia, cynamon i sól. Mieszamy.

    W osobnym (dość dużym) naczyniu ubijamy jajka, stopniowo dodając do nich cukier. Następnie naprzemiennie dodajemy łyżka po łyżce suche składniki i dolewamy porcjami mleko i olej. Kiedy masa jest gładka, dodajemy rozgniecione wcześniej banany i czekoladę. Dokładnie mieszamy, aż do połączenia wszystkich składników.

    Blachę do muffinek wykładamy papilotkami (możemy też zamiast blachy użyć silikonowych foremek na babeczki – byle nie zbyt małych). Każdą papilotkę napełniamy ciastem mniej więcej do ¾ jej wysokości. Pieczemy około 20 min. Studzimy na kratce.

    Niektórzy tutaj mogą zakończyć przygotowanie i delektować się wersją czekoladowo – bananową bez kremu. 😊

    Jeśli chcemy dodać jeszcze więcej smaku i różnorodności, po wystudzeniu przechodzimy do kolejnego etapu.

    Pokrojoną czekoladę mleczną rozpuszczamy w kąpieli wodnej, od czasu do czasu mieszając. Studzimy. W misce ubijamy na sztywno schłodzoną śmietankę kremówkę z cukrem pudrem lub bez. 😊 W osobnym naczyniu łączymy serki kanapkowe z rozpuszczoną czekoladą za pomocą miksera. Ostatni etap to wmieszanie ubitej śmietanki do masy z serków i czekolady. Robię to bardzo delikatnie za pomocą łyżki. Przekładamy do rękawa cukierniczego i dekorujemy wystudzone babeczki za pomocą końcówki w kształcie gwiazdki.

    Wszystkiego słodkiego!

  • Słodkości

    Powiew Ameryki, czyli historia o czekoladzie i brownie z walentynkami w tle

    Psychologowie nie mają wątpliwości: walentynki, okrzyczane niegdyś świętem komercyjnym i kiczowatym należy celebrować!

    Dlaczego? Otóż samo planowanie i przygotowywanie romantycznych niespodzianek i aktywności  wprowadza nas w pozytywny nastrój. A wieczór spędzony na niespiesznym celebrowaniu drobnych rzeczy wyzwala w organizmie hormony szczęścia. Poza tym walentynki odrywają nas od codziennego biegu i rutyny, zmuszając do wygospodarowania chwili dla bliskiej osoby, a tym samym siebie.

    Warto wybrać przytulny lokal z naprawdę dobrym jedzeniem, kupić nieoczywiste kwiaty albo zostawić kilka miłych liścików na lodówce, w portfelu czy lunchboxie ukochanej osoby. Jeśli chcecie zrobić coś pysznego samemu, jeszcze lepiej!

    Jakiś czas temu zapowiedziałam, że na stronie pojawi się coś bardzo czekoladowego. Nie bez powodu, w nawiązaniu do walentynek, w reklamach pojawiają się misternie ozdobione pudełka pralin, trufli i czekoladek. Kto nie widział komedii romantycznej z motywem truskawek w czekoladzie albo samej czekolady ręka do góry. Dlaczego akurat ona? Już dawno temu czekolada uznana została za silny afrodyzjak. Podobno idealny dla osób, chcących rozbudzić pożądanie w partnerze. Zawiera bowiem fenyloetyloaminę (w skrócie PEA), hormon odpowiadający za podniecenie i pożądanie. Jego oddziaływanie na organizm porównuje się do oddziaływania amfetaminy. Do zadań tego hormonu zalicza się pobudzanie wydzielania endorfin, czyli hormonów szczęścia oraz wzmacnianie wydzielania dopaminy. Z kolei duet teobrominy i kofeiny (obie występują w czekoladzie), poprzez uwalnianie serotoniny, działa pobudzająco na nasz organizm. Serotonina wpływa na ogólną poprawę samopoczucia, wzrost pożądania, lepszy apetyt i sen. Zapobiega zachowaniom agresywnym czy depresyjnym. Krótko mówiąc, przy czekoladzie rozluźniamy się, a nasze zmysły wyostrzają się na bodźce. Jak jej nie kochać?!

    Jest jedno ALE. Takie działanie ma tylko czekolada z wysoką zawartością miazgi kakaowej, czyli gorzka i deserowa. W czekoladzie mlecznej miazga kakaowa zazwyczaj stanowi około 30%. Reszta rekompensowana jest przez cukier i mleko w proszku.

    Tyle o magii czekolady😊. Przejdźmy do mojego deseru dla zakochanych.

    Polecam Wam coś równie amerykańskiego jak same Walentynki, czyli brownie! Z chrupiącą łamliwą skórką i mokrym wnętrzem. Totalnie niewyrośnięte i bardzo intensywne. Sycące i dość ciężkie. Takie właśnie powinno być idealne brownie! Symbol kuchni amerykańskiej, którego nazwa pochodzi oczywiście od jego ciemnego koloru.

    Z nieprzyzwoitą ilością czekolady i masła w środku, brownie zdecydowanie nie jest dietetyczne! Pomimo tego muszę przyznać, że to najpyszniejszy zakalec jaki w życiu jadłam.

    Legenda głosi, że powstało przez przypadek, gdy pewna gospodyni szykując się, na przyjęcie gości, zapomniała dodać do ciasta proszku do pieczenia. W takiej formie też zasmakowało gościom…

    Jako miasto ojczyste tego deseru podaje się Chicago, gdzie w Hotelu Hilton (niegdyś Palmer House Hotel) powstał oficjalny przepis na brownie. Do dziś jest tu serwowany według stuletniej receptury w wersji z orzechami włoskimi i polewą morelową.

    Ciasto przygotowuje się błyskawicznie. Naprawdę. Jest smaczne na zimno i na ciepło. Z lodami waniliowymi, konfiturą z czarnej porzeczki, a nawet kwaśną śmietaną!

    Dosyć historii, pora na przepis. Słodkich Walentynek!

    Klasyczne amerykańskie brownie

    Składniki:

    – 250 g gorzkiej czekolady

    -250 g masła

    – 250 g białego cukru

    – 4 jajka rozmiar „L”

    – 65 g mąki pszennej

    – 20 g kakao

    – 1 łyżeczka cukru waniliowego

    Przygotowanie:

    Naprawdę ekspresowe.

    Masło kroimy w kostkę, czekoladę łamiemy na kawałki. Mąkę przesiewamy wraz z kakao do miski. Dobrze, jeśli jajka są w temperaturze pokojowej. Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni C. Masło i czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej, od czasu do czasu mieszając, aż do połączenia składników (ja używam do tego celu metalowej miski). Odstawiamy do wystudzenia.

    W tym czasie ubijamy jajka z cukrem i cukrem waniliowym na puszystą białą masę. Podczas ubijania, cukier dosypujemy małymi porcjami. Gdy masa czekoladowa przestygnie, dodajemy ją stopniowo do jajek i mieszamy. Następnie dodajemy przesianą mąkę z kakao i bardzo dokładnie mieszamy. Masę wylewamy na kwadratową blaszkę wyłożoną pergaminem. Moja blaszka miała wymiary: 28 cm x 23,5 cm. Możemy użyć zamiennie tortownicy. Ważne, żeby jej średnica nie była za duża. Pamiętajmy, że ciasto nie wyrośnie. Gdy wylejemy je na zbyt dużą blaszkę, po upieczeniu nadal pozostanie płaskie jak naleśnik, a nie to jest naszym celem. Pieczemy około 25 minut.

    Po wyjęciu z piekarnika brownie będzie miało popękany, chrupiący wierzch i bardzo miękki, luźny środek. To dobry znak. Możemy nawet przeprowadzić „test na trzęsienie”. Gdy będziemy poruszać blaszką na boki, środek ciasta będzie się delikatnie trząsł. Oczywiście, gdy brownie wystygnie, zgęstnieje.

    Moja ulubiona wersja to ta z lodami waniliowymi albo kwaśną śmietaną i konfiturą z czarnej porzeczki. Lubię przełamywać smaki.

    Każdy może skomponować własną wersję: z owocami, orzechami, sosem czekoladowym lub waniliowym.

  • Słodkości

    Ciągnąca historiaaa pewnych babeczek

    Mają mleczny smak i wyjątkową konsystencję. Niejednemu przypominają dzieciństwo albo odwiedziny u babci, która zawsze miała ich zapas w kredensie. Bardzo słodkie, ciągnące i niepowtarzalne/jedyne w swoim rodzaju, a przede wszystkim polskie. Krówki, bo o nich mowa cieszą się niesłabnącą popularnością, jak się okazuje nie tylko wśród Polaków. Polska krówka jest jednym z najpopularniejszych produktów eksportowanych do Arabii Saudyjskiej. Ich smak doceniają też mieszkańcy Niemiec, Belgii, Rosji czy Turcji.

    Produkcją sławnych cukierków na masową skalę zajął się w latach 20. w swojej poznańskiej fabryce słodyczy Feliks Pomorski. Produkt szybko zyskał uznanie. Pierwotnie zawijany był w opakowania z wizerunkiem krowy, stąd też obecna nazwa: „krówki”.

    Głównym składnikiem przysmaku jest cukier i mleko w proszku, dlatego też choć na początku cukierki są ciągnące i miękkie, z czasem, na skutek procesu krystalizacji, twardnieją. Taki ich urok.

    Jestem posiadaczką szuflady z ogromną ilością krówek. Testowałam już smaki kawowe, sezamowe, piernikowe i kakaowe. W sklepach internetowych znalazłam też egzotycznie brzmiące nazwy krówek o smaku mięty z czekoladą, solonego karmelu, a nawet gumy balonowej i zimnego chmielu (z nutą niepasteryzowanego piwa)😊. Jak kto lubi. Dla mnie wygrywają tradycyjne mleczne.

    Jak się okazuje krówki są pyszne też w innych odsłonach, np. w cieście na muffiny.

    Przepis, który Wam podsuwam jest efektem poszukiwania sposobu na twarde, choć wciąż pyszne pomadki. Jako składnik babeczek, dodają im słodkości i ciekawego posmaku toffi. A przede wszystkim stają się znów miękkie i ciągnące!

    Rozważałam zastosowanie kremu na babeczki, ale…to byłby nadmiar, nawet w karnawale! 😊

    Ciągnące i słodkie babeczki krówkowe

    Składniki:

    – 300 g mąki pszennej

    – 70 g brązowego cukru

    – 1 łyżeczka proszku do pieczenia

    – szczypta soli

    – 100 ml kefiru

    – 50 ml mleka

    – 2 średnie jajka

    – 50 g roztopionego masła

    – 150 g krówek klasycznych

    Przygotowanie:

    W rondelku roztapiamy masło, uważając, żeby się nie przypaliło. Odstawiamy do ostudzenia. Krówki kroimy na kawałki.

    Do miski przesiewamy mąkę z proszkiem do pieczenia. Dodajemy resztę suchych składników. Do suchych składników dolewamy mleko oraz kefir i łączymy. Stopniowo dolewamy roztopione masło, jednocześnie mieszając. Dodajemy pokrojone krówki. Wszystko jeszcze raz dokładnie mieszamy na jednolitą masę.

    Gotowe ciasto wykładamy łyżką do blaszki na muffiny wyłożonej papilotkami, mniej więcej do ich ¾ wysokości. Polecam ich użyć, gdyż cukierki roztopią się w trakcie pieczenia, a papier będzie stanowił dodatkowe zabezpieczenie.

    Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 180° C przez około 20 minut, w zależności od rodzaju piekarnika. Studzimy.

  • Słodkości,  Zima

    Zimowe historie

    Czcili i kochali je Majowie i Aztekowie. Niegdyś jego wartość przewyższała złoto. Relaksuje, odpręża, a przy tym ma zbawienny wpływ na nasze zdrowie. Jest afrodyzjakiem i… jego nazwa nie odmienia się przez przypadki. O czym mowa?

    Kakao!

    Z upodobaniem piją je dzieci, choć ma też szerokie grono dorosłych zwolenników. Sięgamy po nie zwłaszcza zimową porą, kiedy dni są krótkie i chłodne. Wielu nam przywodzi na myśl nasze własne dzieciństwo i zimowe zabawy. Sama dobrze pamiętam suszące się na kuchennym kaloryferze czapkę i rękawice, podłogę mokrą od śniegu przyniesionego pod butami z wyjścia na sanki, rumieńce na moich zmarzniętych policzkach i zapach kakao, gotowanego na rozgrzewkę przez moją mamę.

    Przy przyrządzaniu tego napoju doskonale sprawdza się zasada mniej znaczy więcej. Kakao nie lubi nadmiaru dodatków, choć doskonale komponuje się ze szczyptą korzennych przypraw. Dobrze czuje się w połączeniu z odrobiną wrzątku, mleka i czegoś dodającego mu słodyczy.

    A teraz krótki przegląd najważniejszych faktów o kakao:

    – kakao to nic innego jak bardzo drobno zmielone owoce kakaowca właściwego,

    – drzewa kakaowe lubią klimat równikowy, rosną w lasach tropikalnych Ameryki Południowej. Dziś są też uprawiane w Afryce, skąd pochodzi 70 % kakao, które trafia na globalny rynek,

    – historia kakao sięga czasów starożytnych Majów i Azteków, którzy przypisywali mu boskie właściwości, a ziarna kakaowca uważali za cenniejsze od złota. Co więcej czcili własnego boga kakao o imieniu Ek Chuah,

    – najszersze zastosowanie kakao znalazło oczywiście w produkcji czekolady,

    – jest bogate m.in. w błonnik, witaminy B, E i K, kwas foliowy, magnez, wapń, fosfor czy żelazo,

    – ma w sobie mnóstwo antyoksydantów, które m.in. opóźniają procesy starzenia się komórek ciała i działają przeciwzapalnie

    – łagodzi stres, działa relaksacyjnie i uspokajająco, a dodatkowo jest silnym afrodyzjakiem,

    – spotkamy się też z określeniami kakao surowe czy ceremonialne. Różni się ono od zwyczajnego kakao, tym, iż nie jest poddawane ostatniemu etapowi – obróbce termicznej, czyli podsuszaniu w wysokiej temperaturze przez co traci część minerałów, pierwiastków i składników odżywczych. Mówiąc prościej jest korzystniejsze dla naszego zdrowia.

    Kakao ceremonialne ma formę pasty. Swym wyglądem przypomina matową, kruszącą się tabliczkę czekolady. To surowe nieodtłuszczone kakao, które poddawane jest jedynie delikatnej fermentacji. W 100 % naturalne. Smak takiego naparu jest gorzkawy i nieco cierpki. Musimy doprawić go według własnych upodobań. Określenie „ceremonialne” nawiązuje do przypisywanych kakao cudownych, a wręcz magicznych właściwości oraz parzenia i picia jego naparu w formie rytualnej z czcią.

    Bloki surowego kakao możemy kupić w sklepach internetowych lub stacjonarnych z żywnością bio. Natomiast na potrzeby parzenia dla siebie i swojej rodziny naprawdę wystarczające jest niesłodzone prawdziwe kakao w proszku, np. popularne kakao  „z wiatrakiem”.😊

    Potrzebne będą nam wrzątek, mleko i kakao oczywiście. Możemy przygotować je z dodatkiem mleka pełnotłustego, bez laktozy czy napoju roślinnego. Słodzimy według upodobań: miodem, cukrem, syropem z agawy. Jeśli chcecie dodać napojowi zimowego charakteru polecam cynamon, gałkę muszkatołową lub chili. Możemy też urozmaicić go zalewając napar spienionym mlekiem.

    Polecam wcześniej rozgrzać filiżankę, choćby poprzez wlanie wrzątku. Kakao w takich naczyniach dłużej zachowa swoją temperaturę.

     

    Tradycyjne kakao (porcja na 1 filiżankę)

    – 5 g czystego kakao w proszku (bez dodatku cukrów i aromatów)

    – 5 g cukru (miodu, syropu waniliowego lub syropu z agawy)

    – 20 g wrzątku

    – 150 g mleka

    Przygotowanie:

    Kakao z cukrem wsypujemy do naczynia. Zalewamy odrobiną wrzącej wody i dokładnie ucieramy ze sobą na papkę. Gdy uzyskamy już pożądaną konsystencję zalewamy ciepłym mlekiem w temp. około 55-60 stopni. Możemy je też spienić za pomocą końcówki w ekspresie ciśnieniowym lub spieniacza na baterie, ale nie jest to koniecznie. Kakao smakuje i bez tego wspaniale.

    Na koniec dwie ważne uwagi. Uważajmy, by nie zagotować mleka – wtedy cukry zawarte w nim karmelizują się, a ono samo robi się gorzkie!

    Dosłodzić napar możemy według upodobań. W tym przepisie cukru daję dokładnie tyle ile kakao.

    A Wy wolicie kakao w kubku czy filiżance?

Śledź nas
Instagram