Dodaj do ulubionych
Są rzeczy na chwilę. Są rzeczy na dłużej. I w końcu są też rzeczy na zawsze.
Są ubrania, które zakładamy raz, a potem wiszą przez 10 lat w szafie. Nie wyrzucamy ich, bo przecież nieużywane i na pewno jeszcze je założymy… Są też takie, które nosimy wciąż i wciąż. Właściwie nie zdążą wyschnąć na suszarce, a zakładamy je znów na siebie i odkładamy z żalem dopiero, gdy całkowicie zmienią kolor lub przetrze się tkanina. Są książki, które, pomimo że, czytaliśmy je z wypiekami na twarzy, odkładamy na półkę i już nigdy do nich nie wracamy. Są też takie, do których regularnie, nawet co kilka lat, wracamy i znajdujemy w nich coś nowego dla siebie. Są mody na różne kuchnie i różne diety, którymi się fascynujemy, ale jest też ta jedna, która zawsze jest bliska naszemu sercu i podniebieniu. Zawsze mamy miejsce na sernik mamy i jeszcze ciepłe drożdżowe z kruszonką.
Mamy swoje sentymentalne miejsca, zapachy, które przywołują wspomnienia, i utwory na dźwięk których się uśmiechamy, bo słuchaliśmy ich w aucie z pierwszą miłością. Mamy też swoje comfort food. Kojarzą się z dzieciństwem, budzą w nas pozytywne emocje, sprawiają, że czujemy się bezpiecznie i dobrze. Pierogi mamy, szarlotka, domowa pomidorowa. Kto z nas nie ma ulubionego dania z rodzinnego domu?
Niektóre przepisy zapisujemy, a po ich przygotowaniu zostawiamy kartkę i nigdy do nich nie wracamy. Inne, zdobyte przez przypadek, zostają z nami na długo.
Taka jest historia ciastek, o których teraz napiszę.
Był weekend, a to u mnie oznacza blachę lub przynajmniej tortownicę domowego ciacha…ale nie czułam się najlepiej. Właściwie na dobre porzuciłam myśl o nagrzanej od piekarnika i pachnącej świeżym ciastem kuchni, kiedy mój syn, przeglądający w międzyczasie zawartość regału z książkami, przybiegł z bajecznie kolorowym zdjęciem i błyszczącymi oczyma, pytając czy możemy TO upiec.
Przekonał mnie nie tyle wygląd co czas przygotowania i krótka lista potrzebnych składników. No dobra… błagalny wzrok syna też😊.
Wyszły świetne. Chrupiące i maślane. Po kilku dniach wcale nie zmiękły. To typ tych twardszych i kruchych. Kolorowe drażetki wewnątrz dopełniają całości. Muszę się przyznać, że po tym wypieku kupiłam szklany słoik na ciastka, żeby mogły w pełni prezentować swe walory. Puszka to jednak nie to samo😊.
Ten przepis nie został na dnie szuflady… Robimy je regularnie. Dla nas i dla bliskich jako słodkie podarunki.
W myśl zasady to co dobre podaj dalej, wrzucam przepis.
Gwarantuję, że młodsi i nie tylko będą zachwyceni!
Składniki:
– 150 g drobnego cukru
– 150 g miękkiego masła
– 300 g mąki pszennej
– 1 średnie jajko
– 2 łyżeczki cukru waniliowego lub wanilinowego (tak, tak, jest różnica)
– pół łyżeczki sody oczyszczonej
– około 60 g czekoladowych cukierków w kolorowej polewie (u mnie klasyczne M&M-sy)
Przygotowanie:
W misie miksera ucieramy miękkie masło z cukrem oraz cukrem waniliowym na jednolitą masę. Dodajemy jajko i ucieramy dalej aż do połączenia składników. Mąkę przesiewamy i mieszamy z sodą oczyszczoną. Stopniowo dodajemy do masy i miksujemy.
Gotowe ciasto zawijamy w folię spożywczą i wkładamy na 30 minut do lodówki.
Mniej więcej w tym samym czasie możemy włączyć piekarnik do nagrzania do 180 stopni. Blachę wykładamy papierem do pieczenia. Po wyjęciu ciasta z lodówki, formujemy z niego kulki, wykładamy na przygotowaną wcześniej blaszkę i lekko spłaszczamy. Do każdego takiego ciasteczka wciskamy – niezbyt głęboko – 3-4 kolorowe drażetki (etap pieczenia uwielbiany przez dzieci). Pieczemy przez 15 – 20 minut w zależności od piekarnika i wielkości ciasteczek. Po wyjęciu z piekarnika studzimy na kratce i czekamy na degustację😊.
*książka z której pochodzi przepis „Pyszne na słodko”.