• Słodkości

    Czekoladowo – bananowe z posypką

    Na wstępie piszę, że kolorowa posypka została dodana na indywidualną prośbę pewnego pięciolatka, który uwielbia kolory i wszelkie chrupiące przysmaki, i nie jest absolutnie konieczna do tego wypieku. 😊

    Jeśli lubicie wilgotne czekoladowe przysmaki, ten deser jest dla Was.

    Jeśli lubicie różne konsystencje i połączenia, ten deser jest dla Was.

    Jeśli nie macie czasu i potrzebujecie domowego, ekspresowego i w dodatku nieskomplikowanego w przygotowaniu wypieku, ten przepis jest dla Was.

    Jeśli macie dzieci – dobrze trafiliście. 😊

    Chociaż prawdopodobnie nie powinnam tego pisać, babeczki smakują świetnie zarówno z kremem jak i bez niego. Jeśli więc nie macie czasu na dekorowanie ich i niespecjalnie zależy Wam na efekcie smakowym (choć jest zaskakująco pyszny) i wizualnym, możecie pominąć ten krok.

    Polecam spróbować w weekend!

    Babeczki czekoladowo – bananowe

    Składniki:

    – 2 szklanki mąki pszennej

    – ¾ szklanki cukru

    – 2 duże jajka lub 3 małe

    – ½ szklanki oleju

    -1 szklanka mleka (w temperaturze pokojowej)

    – 1 tabliczka gorzkiej czekolady

    – 2 dojrzałe banany (średniej wielkości)

    – 3 duże łyżki kakao

    -1 łyżeczka cynamonu

    – 2 łyżeczki proszku do pieczenia

    – szczypta soli

    Na krem:

    – 2 serki kremowe kanapkowe (np. łaciaty, twój smak, philadelphia)

    – 250 ml śmietanki kremówki 30% lub 36%

    – 1 łyżka cukru pudru (jeśli ktoś woli mniej słodkie, może pominąć ten składnik)

    – 1 tabliczka czekolady mlecznej

    Przygotowanie:

    Proponuję rozpocząć od nastawienia i nagrzania piekarnika – ciasto na babeczki robi się naprawdę szybko. Nastawiamy piecyk na 175°C.

    Wszystkie użyte do ciasta składniki powinny być w temperaturze pokojowej (zwłaszcza jajka i mleko).

    Mąkę z kakao przesiewamy przez sito do miski. Czekoladę kroimy na kawałki. Banany myjemy, obieramy ze skórki i rozgniatamy widelcem.

    W misce mieszamy ze sobą wszystkie suche składniki, tj. mąkę, kakao, proszek do pieczenia, cynamon i sól. Mieszamy.

    W osobnym (dość dużym) naczyniu ubijamy jajka, stopniowo dodając do nich cukier. Następnie naprzemiennie dodajemy łyżka po łyżce suche składniki i dolewamy porcjami mleko i olej. Kiedy masa jest gładka, dodajemy rozgniecione wcześniej banany i czekoladę. Dokładnie mieszamy, aż do połączenia wszystkich składników.

    Blachę do muffinek wykładamy papilotkami (możemy też zamiast blachy użyć silikonowych foremek na babeczki – byle nie zbyt małych). Każdą papilotkę napełniamy ciastem mniej więcej do ¾ jej wysokości. Pieczemy około 20 min. Studzimy na kratce.

    Niektórzy tutaj mogą zakończyć przygotowanie i delektować się wersją czekoladowo – bananową bez kremu. 😊

    Jeśli chcemy dodać jeszcze więcej smaku i różnorodności, po wystudzeniu przechodzimy do kolejnego etapu.

    Pokrojoną czekoladę mleczną rozpuszczamy w kąpieli wodnej, od czasu do czasu mieszając. Studzimy. W misce ubijamy na sztywno schłodzoną śmietankę kremówkę z cukrem pudrem lub bez. 😊 W osobnym naczyniu łączymy serki kanapkowe z rozpuszczoną czekoladą za pomocą miksera. Ostatni etap to wmieszanie ubitej śmietanki do masy z serków i czekolady. Robię to bardzo delikatnie za pomocą łyżki. Przekładamy do rękawa cukierniczego i dekorujemy wystudzone babeczki za pomocą końcówki w kształcie gwiazdki.

    Wszystkiego słodkiego!

  • Słodkości

    Powiew Ameryki, czyli historia o czekoladzie i brownie z walentynkami w tle

    Psychologowie nie mają wątpliwości: walentynki, okrzyczane niegdyś świętem komercyjnym i kiczowatym należy celebrować!

    Dlaczego? Otóż samo planowanie i przygotowywanie romantycznych niespodzianek i aktywności  wprowadza nas w pozytywny nastrój. A wieczór spędzony na niespiesznym celebrowaniu drobnych rzeczy wyzwala w organizmie hormony szczęścia. Poza tym walentynki odrywają nas od codziennego biegu i rutyny, zmuszając do wygospodarowania chwili dla bliskiej osoby, a tym samym siebie.

    Warto wybrać przytulny lokal z naprawdę dobrym jedzeniem, kupić nieoczywiste kwiaty albo zostawić kilka miłych liścików na lodówce, w portfelu czy lunchboxie ukochanej osoby. Jeśli chcecie zrobić coś pysznego samemu, jeszcze lepiej!

    Jakiś czas temu zapowiedziałam, że na stronie pojawi się coś bardzo czekoladowego. Nie bez powodu, w nawiązaniu do walentynek, w reklamach pojawiają się misternie ozdobione pudełka pralin, trufli i czekoladek. Kto nie widział komedii romantycznej z motywem truskawek w czekoladzie albo samej czekolady ręka do góry. Dlaczego akurat ona? Już dawno temu czekolada uznana została za silny afrodyzjak. Podobno idealny dla osób, chcących rozbudzić pożądanie w partnerze. Zawiera bowiem fenyloetyloaminę (w skrócie PEA), hormon odpowiadający za podniecenie i pożądanie. Jego oddziaływanie na organizm porównuje się do oddziaływania amfetaminy. Do zadań tego hormonu zalicza się pobudzanie wydzielania endorfin, czyli hormonów szczęścia oraz wzmacnianie wydzielania dopaminy. Z kolei duet teobrominy i kofeiny (obie występują w czekoladzie), poprzez uwalnianie serotoniny, działa pobudzająco na nasz organizm. Serotonina wpływa na ogólną poprawę samopoczucia, wzrost pożądania, lepszy apetyt i sen. Zapobiega zachowaniom agresywnym czy depresyjnym. Krótko mówiąc, przy czekoladzie rozluźniamy się, a nasze zmysły wyostrzają się na bodźce. Jak jej nie kochać?!

    Jest jedno ALE. Takie działanie ma tylko czekolada z wysoką zawartością miazgi kakaowej, czyli gorzka i deserowa. W czekoladzie mlecznej miazga kakaowa zazwyczaj stanowi około 30%. Reszta rekompensowana jest przez cukier i mleko w proszku.

    Tyle o magii czekolady😊. Przejdźmy do mojego deseru dla zakochanych.

    Polecam Wam coś równie amerykańskiego jak same Walentynki, czyli brownie! Z chrupiącą łamliwą skórką i mokrym wnętrzem. Totalnie niewyrośnięte i bardzo intensywne. Sycące i dość ciężkie. Takie właśnie powinno być idealne brownie! Symbol kuchni amerykańskiej, którego nazwa pochodzi oczywiście od jego ciemnego koloru.

    Z nieprzyzwoitą ilością czekolady i masła w środku, brownie zdecydowanie nie jest dietetyczne! Pomimo tego muszę przyznać, że to najpyszniejszy zakalec jaki w życiu jadłam.

    Legenda głosi, że powstało przez przypadek, gdy pewna gospodyni szykując się, na przyjęcie gości, zapomniała dodać do ciasta proszku do pieczenia. W takiej formie też zasmakowało gościom…

    Jako miasto ojczyste tego deseru podaje się Chicago, gdzie w Hotelu Hilton (niegdyś Palmer House Hotel) powstał oficjalny przepis na brownie. Do dziś jest tu serwowany według stuletniej receptury w wersji z orzechami włoskimi i polewą morelową.

    Ciasto przygotowuje się błyskawicznie. Naprawdę. Jest smaczne na zimno i na ciepło. Z lodami waniliowymi, konfiturą z czarnej porzeczki, a nawet kwaśną śmietaną!

    Dosyć historii, pora na przepis. Słodkich Walentynek!

    Klasyczne amerykańskie brownie

    Składniki:

    – 250 g gorzkiej czekolady

    -250 g masła

    – 250 g białego cukru

    – 4 jajka rozmiar „L”

    – 65 g mąki pszennej

    – 20 g kakao

    – 1 łyżeczka cukru waniliowego

    Przygotowanie:

    Naprawdę ekspresowe.

    Masło kroimy w kostkę, czekoladę łamiemy na kawałki. Mąkę przesiewamy wraz z kakao do miski. Dobrze, jeśli jajka są w temperaturze pokojowej. Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni C. Masło i czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej, od czasu do czasu mieszając, aż do połączenia składników (ja używam do tego celu metalowej miski). Odstawiamy do wystudzenia.

    W tym czasie ubijamy jajka z cukrem i cukrem waniliowym na puszystą białą masę. Podczas ubijania, cukier dosypujemy małymi porcjami. Gdy masa czekoladowa przestygnie, dodajemy ją stopniowo do jajek i mieszamy. Następnie dodajemy przesianą mąkę z kakao i bardzo dokładnie mieszamy. Masę wylewamy na kwadratową blaszkę wyłożoną pergaminem. Moja blaszka miała wymiary: 28 cm x 23,5 cm. Możemy użyć zamiennie tortownicy. Ważne, żeby jej średnica nie była za duża. Pamiętajmy, że ciasto nie wyrośnie. Gdy wylejemy je na zbyt dużą blaszkę, po upieczeniu nadal pozostanie płaskie jak naleśnik, a nie to jest naszym celem. Pieczemy około 25 minut.

    Po wyjęciu z piekarnika brownie będzie miało popękany, chrupiący wierzch i bardzo miękki, luźny środek. To dobry znak. Możemy nawet przeprowadzić „test na trzęsienie”. Gdy będziemy poruszać blaszką na boki, środek ciasta będzie się delikatnie trząsł. Oczywiście, gdy brownie wystygnie, zgęstnieje.

    Moja ulubiona wersja to ta z lodami waniliowymi albo kwaśną śmietaną i konfiturą z czarnej porzeczki. Lubię przełamywać smaki.

    Każdy może skomponować własną wersję: z owocami, orzechami, sosem czekoladowym lub waniliowym.

  • Słodkości

    Ciągnąca historiaaa pewnych babeczek

    Mają mleczny smak i wyjątkową konsystencję. Niejednemu przypominają dzieciństwo albo odwiedziny u babci, która zawsze miała ich zapas w kredensie. Bardzo słodkie, ciągnące i niepowtarzalne/jedyne w swoim rodzaju, a przede wszystkim polskie. Krówki, bo o nich mowa cieszą się niesłabnącą popularnością, jak się okazuje nie tylko wśród Polaków. Polska krówka jest jednym z najpopularniejszych produktów eksportowanych do Arabii Saudyjskiej. Ich smak doceniają też mieszkańcy Niemiec, Belgii, Rosji czy Turcji.

    Produkcją sławnych cukierków na masową skalę zajął się w latach 20. w swojej poznańskiej fabryce słodyczy Feliks Pomorski. Produkt szybko zyskał uznanie. Pierwotnie zawijany był w opakowania z wizerunkiem krowy, stąd też obecna nazwa: „krówki”.

    Głównym składnikiem przysmaku jest cukier i mleko w proszku, dlatego też choć na początku cukierki są ciągnące i miękkie, z czasem, na skutek procesu krystalizacji, twardnieją. Taki ich urok.

    Jestem posiadaczką szuflady z ogromną ilością krówek. Testowałam już smaki kawowe, sezamowe, piernikowe i kakaowe. W sklepach internetowych znalazłam też egzotycznie brzmiące nazwy krówek o smaku mięty z czekoladą, solonego karmelu, a nawet gumy balonowej i zimnego chmielu (z nutą niepasteryzowanego piwa)😊. Jak kto lubi. Dla mnie wygrywają tradycyjne mleczne.

    Jak się okazuje krówki są pyszne też w innych odsłonach, np. w cieście na muffiny.

    Przepis, który Wam podsuwam jest efektem poszukiwania sposobu na twarde, choć wciąż pyszne pomadki. Jako składnik babeczek, dodają im słodkości i ciekawego posmaku toffi. A przede wszystkim stają się znów miękkie i ciągnące!

    Rozważałam zastosowanie kremu na babeczki, ale…to byłby nadmiar, nawet w karnawale! 😊

    Ciągnące i słodkie babeczki krówkowe

    Składniki:

    – 300 g mąki pszennej

    – 70 g brązowego cukru

    – 1 łyżeczka proszku do pieczenia

    – szczypta soli

    – 100 ml kefiru

    – 50 ml mleka

    – 2 średnie jajka

    – 50 g roztopionego masła

    – 150 g krówek klasycznych

    Przygotowanie:

    W rondelku roztapiamy masło, uważając, żeby się nie przypaliło. Odstawiamy do ostudzenia. Krówki kroimy na kawałki.

    Do miski przesiewamy mąkę z proszkiem do pieczenia. Dodajemy resztę suchych składników. Do suchych składników dolewamy mleko oraz kefir i łączymy. Stopniowo dolewamy roztopione masło, jednocześnie mieszając. Dodajemy pokrojone krówki. Wszystko jeszcze raz dokładnie mieszamy na jednolitą masę.

    Gotowe ciasto wykładamy łyżką do blaszki na muffiny wyłożonej papilotkami, mniej więcej do ich ¾ wysokości. Polecam ich użyć, gdyż cukierki roztopią się w trakcie pieczenia, a papier będzie stanowił dodatkowe zabezpieczenie.

    Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 180° C przez około 20 minut, w zależności od rodzaju piekarnika. Studzimy.

  • Słodkości

    Coś pożyczonego

    Pożyczać możemy różne rzeczy. Ołówek czy kredkę od kolegi, tabletkę przeciwbólową od koleżanki w pracy, narzędzia od sąsiada, książkę do poczytania. Czasem pożyczamy powiedzonka innych, które szczególnie przypadną nam do gustu. Panna Młoda według tradycji też musi mieć coś pożyczonego – to podobno przynosi szczęście.

    Ja lubię pożyczać receptury. Zwłaszcza te proste i pyszne. Zawsze, gdy jem coś co wyjątkowo mi smakuje albo coś czego smak mnie zaintryguje, pytam o składniki. Czasem o cały przepis.

    W ten właśnie sposób stałam się szczęśliwą posiadaczką receptury na to wyjątkowe puszyste i wilgotne ciasto marchewkowe. Pierwszy raz jadłam je u Mileny. Milena kocha wypieki, a wypieki kochają ją! Regułą jest, że do kawy gość dostaje u niej własnoręcznie przygotowane ciasto, dlatego bardzo te wspólne kawy lubię😉. Czasem ponarzekamy, jakie to ostatnio karkołomne przepisy próbowałyśmy, czasem pośmiejemy się z naszych małych kulinarnych katastrof…ale wszystko to w towarzystwie domowego ciacha.

    Ta wersja wspomnianego ciasta marchewkowego ma pyszny krem i pierwsze pytanie degustujących ciasto dotyczy właśnie jego. „Co to za krem?”, „Czy to biała czekolada?” Nie, proste połączenie podstawowych składników, które smakuje obłędnie na wilgotnym lekko korzennym cieście. Poza tym duuużo marchwi i mały dodatek orzechów i rodzynek – żeby było jeszcze bardziej zdrowo😊.

    Polecam wszystkim, którzy nie próbowali i wszystkim, którzy już je znają, bo to ciasto po prostu się nie nudzi!

    Ciasto Marchewkowe Mileny

    Składniki:

    – 350 g mąki pszennej

    – 400 g startej marchewki

    – 2 szklanki cukru

    – 4 średnie jajka

    – 1 szklanka oleju

    – 2 łyżeczki proszku do pieczenia

    – 2 łyżeczki sody oczyszczonej

    – 2 łyżeczki cynamonu

    – 3 łyżki posiekanych rodzynek

    – 3 łyżki posiekanych orzechów włoskich

    Krem:

    – 200 g kremowego serka śmietankowego (kanapkowego)

    – 1/3 kostki masła

    – 1 łyżeczka cukru z wanilią (może też być zwykły cukier wanilinowy)

    Przygotowanie:

    Przygotowujemy składniki. Wszystkie powinny być w temperaturze pokojowej.

    Trzemy marchew na małych oczkach tarki lub z pomocą robota kuchennego (na zdjęciu pokazuję jak drobno starta jest moja marchew do tego ciasta). Siekamy lub rozdrabniamy orzechy włoskie oraz rodzynki (rodzynki dobrze jest wcześniej sparzyć).

    Przesiewamy mąkę z proszkiem do pieczenia i sodą oczyszczoną. Jajka dokładnie ucieramy z cukrem. Dodajemy stopniowo suche składniki: mąkę z proszkami i cynamonem. Małymi porcjami dolewamy olej. Następnie dodajemy startą marchew oraz bakalie.

    Gdy otrzymamy jednolitą masę, ciasto wylewamy na blaszkę o standardowych wymiarach 25×35 cm i pieczemy około 1 godz. w temperaturze 180°C. Studzimy.

    Na całkowicie wystudzone ciasto wykładamy i równo rozsmarowujemy polewę.

    Przygotowanie polewy: Miękkie masło ucieramy z cukrem pudrem, cukrem waniliowym i serkiem śmietankowym.

    Całość możemy udekorować np. orzechami włoskimi.

    Smacznego Marchewkowego!

  • Słodkości,  Zima

    Niech żyje bal

    Zima jest po to, żeby zmarznąć na spacerze, a potem rozgrzać się kubkiem gorącej herbaty z imbirem i cytryną. Zima jest po to, żeby zamiast makijażu kłaść na twarz grube warstwy tłustego kremu. Zima jest po to, żeby zakrywać twarz metrami grubego mięsistego szalika i zamiast opaską ozdabiać głowę kolorowymi wełnianymi czapkami. Zima jest po to żeby, założyć dodatkową parę skarpet i nie przejmować się tym, co pomyślą inni. Zima jest po to, żeby założyć śmieszny świąteczny sweter z reniferem i wypić korzenną kawę w kawiarni udekorowanej milionami lampek i latarenek. Zima jest po to, żeby  trenować mięśnie nóg pod ciężarem traperów z porządnym bieżnikiem. Zima jest po to, żeby znów poczuć się dzieckiem i toczyć bitwę na śnieżki ze znajomymi. Zima jest po to, żeby robić anioły na śniegu, rysować sąsiadom serducha i esy-floresy na zmrożonych szybach samochodów, zawijać się kocem, przytulać do psa …. A nade wszystko żeby nie liczyć kalorii!

    Zimą możemy, a nawet powinniśmy bezkarnie jeść sycące zupy, kasze i gulasze. Zajadać orzeszki i popijać je grzańcem. Jeść praliny, trufle, czekoladki i inne kaloryczne przysmaki.

    Zima i trwający właśnie karnawał to usprawiedliwią! Nie ma lepszego usprawiedliwienia dla kalorycznych przyjemności niż karnawał!

    Skoro powinno być słodko, obficie i na bogato, a dodatkowo w zimowym klimacie, nie znam lepszej propozycji niż Snikers. Hit, który nie przestaje mi smakować pomimo lat i wraca do mnie zawsze zimą. To fajna opcja na spotkanie karnawałowe, domówkę, rodzinne okazje.

    Smakuje wyjątkowo za sprawą miodu dodanego do ciasta i solidnej warstwy posiekanych orzechów włoskich na wierzchu. Ma warstwę budyniu i kajmaku, które idealnie się równoważą – budyń jest mało słodki,  kajmak to rekompensuje.

    Ciasto nie jest tak szybkie jak 3-bit – trzeba upiec 3 blaty ciasta, a po ostudzeniu przełożyć je masami – ale warto!

    Jeszcze jeden mały sekret: najlepszy jest, gdy po upieczeniu, spędzi 1-2 dni w lodówce. Wtedy wszystkie warstwy się połączą, a ciasto zmięknie. Co to oznacza w praktyce? Mamy zapowiedzianych gości na sobotnie popołudnie, a ciasto już czeka, bo zrobiliśmy je na spokojnie w czwartek😊.

    Przepis znalazłam dawno temu na slodkieniebo.blogspot.com i nieco zmodyfikowałam na swoje potrzeby.

     

    Snikers

     Składniki:

    Ciasto

    – 600 g mąki pszennej

    – 2 łyżeczki sody oczyszczonej

    – pół szklanki cukru

    – 1 paczka cukru waniliowego

    – 2 jajka

    – 2 żółtka

    – 2 łyżki mleka

    – 200 g margaryny

    Masa budyniowa:

    – 700 ml mleka

    – 4 duże łyżki cukru

    – 1 łyżka mąki pszennej

    – 1 łyżka mąki ziemniaczanej

    – 1 duży budyń waniliowy lub śmietankowy

    Masa kajmakowa:

    – 1 puszka masy kajmakowej 400 g

    Warstwa orzechowa:

    – 250 g posiekanych orzechów włoskich

    – 1 łyżka cukru

    – 2 łyżki miodu

    – 90 g margaryny

    Przygotowanie:

    Przygotowanie ciasta rozpoczynamy od posiekania orzechów włoskich. Stopień rozdrobnienia orzechów uzależniony jest od osobistych preferencji. Posiekane orzechy przesypujemy do miseczki i odstawiamy.

    Mąkę przesiewamy razem z sodą oczyszczoną (ja wykonuję ten etap pracy na stolnicy). Dodajemy zimną margarynę i siekamy na kawałki. Następnie do ciasta dodajemy cukier, cukier waniliowy, jajka i żółtka oraz mleko i płynny miód. Wszystko razem porządnie zagniatamy. Jeśli miód nie ma płynnej konsystencji, delikatnie go podgrzewamy.

    Kiedy mamy już zagniecione ciasto, dzielimy je na trzy równe części. Polecam zważyć ciasto na wadze. To bardzo ważne, żeby wszystkie części były jednakowe, gdyż w momencie wykładania na ostatnią blaszkę, może okazać się, że mamy niewystarczającą ilość ciasta do przykrycia ciasta.

    Każdą część ciasta podsypujemy odrobiną mąki, aby się nie kleiło i rozwałkowujemy na prostokąt, po czym przenosimy na blachę wyłożoną pergaminem. Na blaszce wyrównujemy, ewentualnie doklejamy ciasto w miejscach, gdzie go zabrakło. Pieczemy około 10-12 minut w temperaturze 170°. Tak samo postępujemy z drugim blatem ciasta.

    W momencie, kiedy pierwszy blat piecze się w piekarniku, przygotowujemy polewę orzechową na trzecią (wierzchnią) część. W rondelku rozpuszczamy margarynę z cukrem i miodem, a następnie dodajemy posiekane orzechy włoskie. Gotujemy chwilkę, ciągle mieszając. Studzimy. Następnie wykładamy na trzeci blat ciasta. Ze względu na warstwę orzechów na ostatniej blaszce, wydłużamy czas pieczenia do 13-15 minut. Upieczone blaty zostawiamy do wystudzenia. Gorące łamią się przy wyjmowaniu, dlatego dobrze mieć minimum 2 blaszki tej samej wielkości, żeby nie przekładać gorącego ciasta, w celu zwolnienia blaszki na kolejny blat😊.

    Przygotowujemy masę budyniową. W garnku podgrzewamy 500 ml mleka z cukrem. W pozostałej części zimnego mleka dokładnie rozprowadzamy mąkę, mąkę ziemniaczaną i budyń. Możemy wykonać ten krok za pomocą rózgi – ważne, żeby nie było grudek. Gdy zagotujemy mleko z cukrem, zestawiamy je z ognia i dodajemy mieszankę budyniową, energicznie mieszając. Ostudzić.

    Ostatni etap to przekładanie poszczególnych warstw. Na pierwszym upieczonym blacie rozprowadzamy równomiernie masę budyniową. Przykrywamy drugim blatem. Teraz z kolei wykładamy masę kajmakową i przykrywamy blatem z polewą orzechową.

    Ciasto wkładamy do lodówki. Najlepiej smakuje kolejnego dnia, kiedy składniki się połączą.

  • Boże Narodzenie,  Słodkości

    Okres przejściowy

    Gdy zaczynają się ciemniejsze dni i chłodniejsze jesienne wieczory, rozpoczynam odliczanie do Bożego Narodzenia. Rokrocznie wieszam tkaninowy kalendarz adwentowy z obszernymi kieszeniami, aby pomieścił nawet kilka przedświątecznych zadań na jeden dzień. Szykuję świece, które towarzyszą nam przy kolacji czy podczas wieczornych aktywności. Na miesiąc przed Wigilią mam spisaną listę potrzebnych rzeczy, pomysłów na prezenty i potraw, które chce wypróbować jako świąteczny bonus ten pierwszy raz.

    Myśl o nadchodzących rodzinnych świętach pozwala przetrwać ten ciemny, mokry, listopadowy czas, kiedy przyroda wyraźnie spowalnia. Drzewa zrzucają liście, ptaki odlatują, owady i małe gryzonie gromadzą zapasy, zwierzęta gromadzą tłuszcz pod błyszczącymi futrami, żeby przeżyć nadchodzące mrozy. Przyroda jest gotowa na czas spoczynku i wegetacji. Zbiera siły w zgodzie z naturą.

    Mam wrażenie, że w świecie ludzi ten czas wygląda nieco inaczej. Na początku listopada rozpoczyna się bombardowanie nas przedświątecznymi okazjami i czekoladowymi figurkami Św. Mikołajów na sklepowych półkach. Nie chcąc niczego przegapić zatapiamy się w analizowaniu ofert sklepów internetowych, umawianiu świątecznych sesji zdjęciowych z dziećmi i gromadzeniu prezentów, wyciągniętych pośpiesznie z paczkomatu po drodze z pracy między apteką a spożywczym. Jesteśmy na wysokich obrotach z nosami w naszych przepastnych terminarz, by spowolnić dopiero przy wieczerzy wigilijnej.

    Po czasie celebracji Bożego Narodzenia wśród przyjaciół i rodziny, wokół stołu zastawionego parującymi miskami przysmaków i paterami słodkości, przy akompaniamencie kolęd i w towarzystwie ciepłego i radosnego światła lampek przychodzi czas na kolejny okres przejściowy…

    Wracamy z pracy do domu ulicami pogrążonymi w styczniowym półmroku po mokrych drogach i chodnikach – śnieg jest u nas ostatnio rzadkim gościem. Przy sztucznym świetle w naszych domach i mieszkaniach przygotowujemy posiłki „na jutro” i leczymy katary i przeziębienia przy popołudniowych audycjach telewizyjnych. To trudny czas wskoczenia znów w wir codziennych obowiązków i pracy, która musi toczyć się gładko według wyznaczonego harmonogramu.

    Dobrze jest jednak zwolnić bieg choć na te kilka grudniowo-styczniowych dni, które spowite są jeszcze w świątecznej, magicznej aurze i spróbować niespiesznych prostych domowych rytuałów. W wolnym czasie, w styczniu i lutym, obowiązkowo spaceruję po lesie. Czasem przejeżdżam i 30 kilometrów, żeby z rodziną pójść na długi przedpołudniowy spacer w ulubionym miejscu. Spokój i cisza jakie tam panują o tej porze roku są nie do przecenienia! A moment, w którym wchodzimy do ciepłego domu i pijemy ciepłą herbatę jest bezcenny.

    Na zimowe popołudnia najlepsze są stosy książek i planszówek przy domowych ciasteczkach albo kakao. Właściwie ciasteczka kojarzą mi się z sezonem jesienno-zimowym. Są przeciwwagą dla letnich sorbetów, semifreddo i owocowych smoothie. Ciasteczka, nieważne czy maślane, korzenne, czekoladowe czy nadziewane, są stworzone do gorącej kawy, herbaty czy mleka.

    Są też świetnym prezentem dla bliskich – wystarczy słoik i ozdobna wstążka lub naklejka. Zamiast czekoladek kupionych w sklepie, możemy przynieść coś stworzonego przez siebie. Takie podarunki pozostają w pamięci obdarowanego na długo dłużej…

    Dzisiaj polecam Wam ciasteczka żurawinowo – orzechowe z białą czekoladą. Do planszówki, filmu czy herbaty. Na przekąskę po zimowym spacerze albo do słoika dla przyjaciół!

    Ciasteczka żurawinowo – orzechowe z białą czekoladą

    Składniki:

    – 100 g mąki pszennej

    – 1 duże jajko

    – 80 g miękkiego masła

    – 70 g brązowego cukru

    – 40 g orzechów laskowych (drobno posiekanych)

    – 50 g suszonej żurawiny (posiekanej)

    – 50 g płatków owsianych górskich

    – 50 g białej czekolady (posiekanej na kawałki)

    – pół łyżeczki sody oczyszczonej

    – szczypta soli

    Przygotowanie:

    Masło wcześniej wystawiamy z lodówki i kroimy na kawałki, żeby do czasu przygotowywania ciastek zmiękło.

    Mąkę przesiewamy.

    Białą czekoladę kroimy na kawałeczki.

    Orzechy laskowe siekamy drobno lub rozdrabniamy za pomocą młynka do orzechów lub wkładamy je do woreczka, wypuszczamy z woreczka powietrze, kładziemy na drewnianej desce i za pomocą tłuczka do mięsa rozdrabniamy. Uwaga! Nie chodzi o miazgę tylko rozdrobnienie.

    Żurawinę siekamy. Płatki owsiane możemy dodać w całości lub, co polecam, możemy zmielić za pomocą, np. młynka do kawy. Nie jest to jednak konieczne.

    Gdy wszystkie produkty mamy już posiekane i zmielone możemy przystąpić do łączenia wszystkiego.

    Wrzucamy do miski wszystkie sypkie produkty. Dodajemy do nich rozkłócone jajko. Mieszamy. Następnie dodajemy miękkie masło w bardzo drobnych kawałkach i ucieramy na jednolitą masę.

    Jeśli jesteśmy posiadaczami robota kuchennego, ten etap pracy może on wykonać za nas😊.

    Piekarnik  nagrzewamy do 180 stopni. Dwie blachy wykładamy papierem do pieczenia. Z masy formujemy ciasteczka o średnicy około 3 cm i grubości około 0,5 cm. Pieczemy około 10-13 minut w zależności od piekarnika, aż będą rumiane, ale niezbyt przypieczone.

    Studzimy na kratce.

Śledź nas
Instagram